A może mnie na swój ślub nie zaprosisz? Wstydzisz się mnie?

twojacena.pl 1 godzina temu

Dzisiaj zapisuję w pamiętniku fragment mojego życia, który wiele mnie nauczył.

„Więc na ślub mnie nie zaprosisz, córeczko? Wstydzisz się mnie?”

Kinga zakochała się w koledze z klasy, Jacku, w ostatniej klasie liceum. Był zwyczajnym, niepozornym chłopakiem. Ale po wakacjach nagle wyrósł, rozwinął się w ramionach. Pewnego dnia na wuefie skręciła nogę. Jacek zaniósł ją na rękach do szkolnej pielęgniarki. Przytuliła się do niego, nagle zauważając, jaki jest silny i przystojny.

Od tamtej pory już się nie rozstawali. Wiosną Kinga zorientowała się, iż jest w ciąży. Po maturach wzięli ślub. Jacek nie poszedł na studia, zaczął pracować na budowie. Tuż przed Nowym Rokiem Kinga urodziła córeczkę, Zosię. Jacek pomagał młodej żonie – spacerował z córką, gdy Kinga prała, gotowała lub po prostu odsypiała nocne pobudki. Wiosną poszedł do wojska.

A potem nowy cios – ojciec Kingi nagle zostawił jej matkę dla innej kobiety. Matka nie wytrzymała. Zaczęła gasnąć, straciła euforia życia. Zdiagnozowano u niej gwałtownie postępujący nowotwór, dwa miesiące później odeszła. Kinga została sama z maleństwem. Teściowa odwiedzała czasem, ale tylko po to, by kąsać – iż Kinga zaniedbała siebie, w mieszkaniu bałagan, dziecko nie wystarczająco zadbane. Pomocy nie oferowała.

Stara sąsiadka ulitowała się nad Kingą. Poprosiła ją o sprzątanie i robienie zakupów za niewielkie wynagrodzenie. Przy okazji zajmowała się Zosią.

Kinga walczyła, jak mogła. W końcu Jacek wrócił z wojska. Ale przyszedł tylko po to, by powiedzieć, iż ich ślub był błędem, iż dziecięca miłość minęła, iż w młodości narobili głupstw. Oskarżył ją, iż ciążą związała mu ręce. A on chce iść na studia.

Kinga została sama z małą Zosią. I nie było przy niej nikogo, komu mogłaby się wypłakać, poprosić o pomoc. Wychowywała córkę, pękając ze zmęczenia. A Zosia wyrosła na piękną, zdolną dziewczynę. Chłopcy ustawiali się w kolejce, ale ona wszystkich odprawiała.

— Nikogo nie lubisz? — pytała Kinga.

— Dlaczego? Filip jest sympatyczny. Michał też niczego sobie. Ale oni są tacy jak my. Ich rodzice ledwo wiążą koniec z końcem. Nie chcę tak żyć. Nie chcę całe życie spędzić w biedzie. Jestem ładna, a uroda ma swoją cenę.

— Uroda gwałtownie mija, córeczko. Ja też byłam ładna, a zobacz, co ze mną zostało. Jak urodziłam ciebie, wszystko poszło w zapomnienie.

— Czemu mnie z sobą porównujesz, mamo? — przerwała jej Zosia. — Nie zamierzam rodzić, przynajmniej nie teraz. Najpierw muszę dobrze wyjść za mąż, znaleźć bogatego i wpływowego męża.

— Gdzie ty go znajdziesz, tego bogacza? W naszym miasteczku ich można policzyć na palcach jednej ręki. I nie w pieniądzach szczęście. Bogaci szukają podobnych sobie, na takie jak ty choćby nie spojrzą — tłumaczyła Kinga.

— A ja nie planuję tu zostać. Jak skończę szkołę, wyjadę do Warszawy. Tam są możliwości. Aha, mamo, potrzebuję nowej sukienki. I butów. I płaszcz widziałam w sklepie. Nie mogę jechać w tym, co mam. — Zosia wskazała na ładną sukienkę, na którą Kinga zbierała kilka miesięcy.

I Kinga wzięła dodatkową pracę. Wracała do domu wykończona. Od razu kładła się spać. Wszystko sobie odmawiała, żeby Zosia miała tak jak inni. Sąsiedzi chwalili Kingę, jaka mądra i piękna córka jej wyrosła. Kinga była dumna, nie mówiąc, ile ją to kosztowało. Coraz bardziej oddalały się od siebie, choć mieszkały pod jednym dachem.

Po maturze Zosia wyjechała do Warszawy, zabierając matce ostatnie oszczędności. Dostała się na studia. Dzwoniła rzadko, a gdy Kinga próbowała się dodzwonić, odpowiadała krótko, iż wszystko w porządku, iż jest zajęta, i żeby przysłała pieniądze. Przez całe studia nie było choćby dwóch tygodni, żeby Zosia odwiedziła dom. Pod koniec studiów nagle przyjechała w środku semestru.

— Mamo, wychodzę za mąż. Ojciec Marcela ma firmę. Mieszkają w ogromnym domu. Zrobiłam prawo jazdy. Po ślubie Marcel kupi mi samochód… — Zosia opowiadała, nie mogąc się powstrzymać.
Kinga cieszyła się, widząc, iż córce naprawdę się powodzi.

— Jak ja się cieszę, córeczko. A kiedy przedstawisz mnie narzeczonemu? Na ślub choćby nie mam co włożyć. Ale nic, poproszę Ewę z piątego piętra, żeby uszyła mi sukienkę. Pracuje w atelier. Kiedy ślub? Żeby tylko zdążyła… — Kinga zaczęła się martwić.

Zosia spuściła wzrok, zawahała się.

— Mamo, powiedziałam jego rodzicom, iż mieszkasz za granicą i nie możesz przyjechać. — Zosia zaczęła ostrożnie, ale widząc zdumienie w oczach matki, podniosła głos. — Nie mogłam przecież powiedzieć, iż jesteś sprzątaczką, iż jesteśmy biedne. Jego rodzice by tego nie zrozumieli. Wtedy nie byłoby mowy o ślubie, czego ty nie rozumiesz?

— Więc na ślub mnie nie zaprosisz? Wstydzisz się mnie? — spytała zrozpaczona Kinga. — Jak to możliwe? To nie w porządku. Co ja ludziom powiem?

— Mam w nosie, co ludzie powiedzą. Co oni mówili, gdy tata nas zostawił? Kto wtedy ci pomógł? jeżeli nie chcesz, żebym całe życie klepała biedę jak ty, pracując na trzech etatach, to zaakceptujesz moje warunki i nie przyjedziesz. Kim ty jesteś, a kim oni? Spójrz na siebie. Brakuje ci zębów, ubierasz się jak wieśniaczka…

Słowa Zosi przeszyły Kingę bólem.

— Nie spodziewałam się tego po tobie. Wszystko dla ciebie robiłam, a ty… Wcześniej czy później twój narzeczony i jego rodzice dowiedzą się o kłamstwie. Co wtedy zrobisz?

— Nie dowiedzą się, jeżeli ty im nie powiesz.

Kinga popłakała, ale się pogodziła z sytuacją. Boli słyszeć takie słowa od córki, ale nie będzie psuć jej życia. Tylko żeby Zosia była szczęśliwa. Przed wyjazdem córki, który nastąpił dwa dni później, ledwo ze sobą rozmawiały. Matka i córka zupełnie się od siebie oddaliły.

Kinga została zupełKinga zrozumiała w końcu, iż czas przestać żyć tylko dla córki i zacząć dbać o własne szczęście.

Idź do oryginalnego materiału