Zwykły dzień – a jednak rozwód
Halina postawiła czajnik na kuchence i odruchowo przetarła blat, choć był czysty. Poranna rutyna. Janusz już wyszedł do pracy, nie żegnając się, jak to często bywało w ostatnich miesiącach. Tylko trzasnął drzwiami i tyle. Kiedyś zawsze wpadał do kuchni, całował ją w policzek, mówił coś czulego. A teraz… Teraz żyli jak przypadkowi lokatorzy w jednym mieszkaniu.
Czajnik zagwizdał. Halina nalała wrzątku do ulubionego kubka w róże, tego samego, który Janusz podarował jej na pierwszą rocznicę ślubu. Trzydzieści dwa lata temu. Boże, jak gwałtownie leci czas…
— Mamo, gdzie mój niebieski sweter? — do kuchni wpadła Justyna, starsza córka. Mając dwadzieścia osiem lat, wciąż mieszkała z rodzicami, oszczędzając na wynajmie. — Prosiłam, żebyś go uprała!
— Suszy się na balkonie. Justynko, może jednak czas, żebyś zamieszkała sama? Jesteś już dorosłą kobietą…
— Mamo, nie zaczynaj! I tak mam dziś poranny ból głowy. — Justyna nalała sobie kawy z zaparzonej wcześniej przez Halinę turki. — A tak w ogóle, tata ostatnio całkiem dziwny. Cały wieczór szeptał przez telefon, a jak tylko weszłam, od razu się rozłączył.
Halina drgnęła. Też to zauważyła. I nie tylko wczoraj.
— Pewnie coś ważnego w pracy — skłamała córce i sobie.
— Daj spokój, mamo! Co za ważna sprawa o jedenastej wieczorem? Przecież nie jest chirurgiem. — Justyna wzruszyła ramionami i wybiegła się ubierać.
Halina została sama ze swoimi myślami. Janusz naprawdę stał się inny. Dawniej opowiadał jej o wszystkim: o pracy, współpracownikach, planach na weekend. Teraz milczał, jakby wody w usta nabrał. A telefon chował jak uczeń ściągę przed nauczycielem.
Wieczorem postanowiła przyrządzić jego ulubione kotlety schabowe. Może przy kolacji porozmawiają jak dawniej. Justyna wyszła do koleżanki, w domu nikogo nie było. Najwyższy czas na szczerą rozmowę.
Janusz wrócił późno, około dziewiątej. Halina już była zdenerwowana, dzwoniła kilka razy, ale nie odbierał.
— Gdzie byłeś? Martwiłam się! — spotkała go w przedpokoju.
— Zatrzymali mnie w pracy. Pilny raport. — choćby na nią nie spojrzał, od razu poszedł do łazienki.
— Janku, zrobiłam kotlety, twoje ulubione. Zjemy razem?
— Nie mam ochoty. Jestem zmęczony. — Jego głos zza drzwi brzmiał głucho.
Halina postała chwilę w korytarzu, wróciła do kuchni. Kotlety stygły na patelni. Usiadła przy stole, nalała sobie herbaty i rozpłakała się. Cicho, by mąż nie usłyszał.
Gdy Janusz wyszedł z łazienki, minął kuchnię, choćby nie zajrzał. Halina usłyszała, jak zatrzaskuje się zamek w sypialni. Zamknął się. Po raz pierwszy od trzydziestu dwóch lat małżeństwa.
Noc spędziła na kanapie w salonie, rozmyślając. Co jej chodziło po głowie? O tym, kiedy wszystko się zmieniło. O tym, dlaczego stali się sobie obcy. O tym, iż może czas coś radykalnie zmienić.
Rano Janusz wyszedł do pracy wcześniej niż zwykle. Halina choćby nie słyszała, jak się zbierał. Obudził ją dopiero odgłos zatrzaskiwanych drzwi.
— Mamo, co się stało? Dlaczego spałaś na kanapie? — Justyna stała w progu salonu w szlafroku, rozczochrana, z zaspaną twarzą.
— Tak jakoś… bolał mnie kręgosłup. Na miękkim lepiej. — Halina wstała, zaczęła składać koce.
— Mamo, nie kłam. Nie jestem ślepa. Pokłóciliście się z tatą?
— Justynko, to nie twój interes. Idź zjeść śniadanie.
— Jak to nie mój interes? Mieszkam tutaj! I widzę, co się dzieje! — Córka usiadła obok matki. — Mamo, powiedz. Może jakoś pomogę.
Halina spojrzała na córkę. Dorosła, pracuje, zarabia. Może faktycznie warto z kimś porozmawiać?
— Twój tata i ja… staliśmy się sobie obcy, Justynko. On się przede mną chowa, nie rozmawia. A ja nie wiem, co robić.
— A próbowałaś z nim poważnie porozmawiać?
— Próbowałam. Albo milczy, albo zmienia temat.
— Może ma kogoś? — Justyna powiedziała to cicho, ale Halina usłyszała.
Ta myśl pojawiała się już w jej głowie, ale zawsze ją odpychała. Janusz nie jest taki. To rodzinny człowiek, porządny. Chociaż… ludzie się zmieniają.
— Nie mów głupstw — machnęła ręką Halina.
— Mamo, jestem dorosła. Wiem, iż między mężczyzną i kobietą może się zdarzyć wszystko. Zwłaszcza po tylu latach.
Halina wstała, poszła przygotować śniadanie. Justyna podążyła za nią.
— Wiesz co, mamo? jeżeli tata aż tak się zmienił, iż choćby z tobą nie rozmawia, może trzeba pomyśleć o… no, rozwodzie.
— Justyna! — Halina odwróciła się gwałtownie. — Jak możesz coś takiego mówić?
— A co? Żyć z człowiekiem, który cię ignoruje? Który udaje, iż cię nie ma? To nie życie, tylko udręka!
— Spędziliśmy razem trzydzieści dwa lata!
— I co z tego? jeżeli dla niego te lata nic nie znaczą, po co one tobie?
Halina zamyśliła się. Córka miała rację. Po co trzymać się czegoś, czego już nie ma? Ale jak przerażająca jest myśl o zmianie całego życia w pięćdziesiątym czwartym roku…
Wieczorem Halina znalazła w sobie odwagę. Czekała, aż Janusz wróci, i od razu podeszła do niego.
— Janku, musimy porozmawiać.
— O czym? — choćby nie podniósł wzroku znad telefonu.
— O nas. O naszym małżeństwie. O tym, co się między nami dzieje.
— Nic się nie dzieje. — Spróbował przejść obok, ale Halina zastąpiła mu drogę.
— Stój! Rozmawiam z tobą!
Janusz w końcu na nią spojrzał. W jego oczach było zmęczenie i coś jeszcze. Irytacja? A może poczucie winy?
— Halina, nie teraz. Jestem zmęczony.
— Janku, ty zawsze jesteś zmęczony, gdy chodzi o naszą rozmowę. Ale ja dłużej tak nie wytrzymam! Staliśmy się obcymi ludźmi! Unikasz mnie, nie rozmawiasz ze mną, śpisz osobno…
— A czego chcesz ode mnie usłyszeć? — Janusz nagle wybuchnął. — Że wszystko jest w porządku? ŻHalina westchnęła głęboko, spoglądając przez okno na pierwszy śnieg tej zimy, i uśmiechnęła się do swojej nowej, nieznanej jeszcze przyszłości.