Zrozumienie w ostatniej chwili: na skraju niebezpieczeństwa z niepewnymi zamiarami

newsempire24.com 4 dni temu

Krzysztof zorientował się z opóźnieniem, iż stoi na taborecie z liną w rękach i iż jego zamiary można źle zrozumieć.

Siedział na łóżku w samych bokserkach, opuszczając nogi na podłogę. Znów wydawało mu się, iż słyszy głos matki.

– Krzysztof, synku… Krzysztof…

Prawie każdej nocy budził się od tego wołania. Wiedział, iż nie może go wołać, bo trzy tygodnie temu umarła. Mimo to siadał, nasłuchiwał, czekał.

Ostatnie pół roku już nie wstawała. Krzysztof pracował zdalnie, żeby być przy niej. Próbował wynająć opiekunkę, ale po trzech dniach uciekła, zabierając wszystkie oszczędności i złotą biżuterię mamy. Nie ryzykował więcej.

Pracując przy komputerze, cały czas nasłuchiwał, na pierwsze zawołanie biegł do matki. Męczył się tak, iż czasem zasypiał przed monitorem. Tamtej nocy też obudził się od jej głosu, rzucił się do jej pokoju. Ale już nie oddychała. Płakał i prosił ją o wybaczenie za to, iż oprócz żalu czuł też ulgę. Odpoczęła. Wreszcie wolny.

Ale minęły już trzy tygodnie, a on wciąż sam, bez euforii – tylko ciężka pustka w środku.

Była pogodna i młodziej wyglądająca niż na swój wiek. Nuciła, gdy prasowała albo sprzątała. Zdawało się, iż zawsze taka będzie. Krzysztof nie wyobrażał sobie, iż będzie tak ciężko umierać.

Sen odszedł. Spojrzał na zegarek – wpół do siódmej. Za oknem wisiała szara, jesienna mżawka. Jakimś cudem przedostała się też do pokoju, wyciszyła kolory. Cicho, pusto, mrocznie.

Wydawało mu się, iż sam stał się szary, nijaki. Wstał, ubrał się i podszedł do drzwi jej pokoju. Wszedł tam tylko raz po jej śmierci, by wybrać sukienkę na pogrzeb. Szarpnął drzwi i wkroczył. W nos uderzył znajomy zaduch leków, moczu i zmęczonego chorobą ciała. Nie patrząc na puste, pogniecione łóżko, pociągnął za zasłonę i otworzył okno na oścież.

Do środka wpadł wilgotny, świeży powiew wraz z hałasem budzącego się miasta. I nagle pokój ożył – kolory stały się wyraźniejsze. Krzysztof poczuł przypływ energii. Zerwał pościel, starając się nie wdychać niewidzialnego kurzu, rzucił na podłogę. Dołączył do tego szlafrok matki wiszący na krześle, jakby czekał, aż go włoży. Zebrała się spora sterta. Zaniósł ją do łazienki, wcisnął do pralki.

Wrócił z koszem na śmieci i jednym ruchem zgarnął z taboretu przy łóżku wszystkie pudełka po lekach i blistery. Wyrzucił też szklankę, z której poił matkę.

Nakrył łóżko kołdrą, wyrzucił zbędne rzeczy, wytrzepał kurz i umył podłogę. Pokój nie stał się nagle przytulny, ale oddychało się lżej. Rozochocony, posprzątał całe mieszkanie.

Stanął w oknie, dumny z efektu, czekając na wrzątek czajnika. Jakby zaraziło go to działanie, słońce też postanowiło przebić chmury. W oddali pojawiła się poszarpana smuga błękitu, przez którą przedzierały się promienie. Humor mu się poprawił.

W lodówce był tylko wiatr. Nie pamiętał, co jadł ostatnio – jeżeli w ogóle. Matka była tak słaba, iż jadła tylko papkowate puree. Nie miał siły gotować dla siebie czegoś innego, więc jadł to samo. Potem dojadał resztki po stypie. Teraz w lodówce stało tylko pół litrowe słoik ogórków kiszonych z pleśnią na zalewie. I butelka z kwaśnym mlekiem. Wszystko wylądowało w śmietniku.

Musiał zadowolić się mocną kawą. Ale od niej zrobiło mu się niedobrze. Narzucił kurtkę, włożył kartę do kieszeni i wyszedł wyrzucić śmieci. W drodze powrotnej wstąpił do sklepu po chleb, mleko, makaron, pół kiełbasy, jabłka… Mógłby kupić wszystko, na co padł wzrok, ale się powstrzymał.

W domu wstawił makaron, sam zaś pochłonął dwa kanapki z kiełbasą. Dopiero wtedy usłyszał, iż pralka skończyła cykl.

Pranie nie zmieściło się na linkach w łazience. Nie miał ani balkonu, ani suszarki. Krzysztof podrapał się po głowie, rozglądając za rozwiązaniem. Poznawał tylko jedno – rozciągnąć sznur w pokoju. Przedpokój i kuchnia były za małe. Co z tego? I tak nikt nie przyjdzie, a pranie wyschnie za parę godzin. Teraz tylko znaleźć sznur. Znalazł go w szafce w przedpokoju, gdzie matka trzymała różne „na wszelki wypadek” graty, których szkoda było wyrzucić, oraz narzędzia do drobnych napraw.

Niespodziewanie przypomniała mu się Kinga. Miał dziewczynę. Chodzili ze sobą dwa lata. Matka nie miała nic przeciwko ślubowi, ale Krzysztof się nie spieszył. Sam nie wiedział dlaczego. Kochał ją, ale męczyła go, gdy spędzali ze sobą zbyt dużo czasu. Kinga często zaczynała rozmowy o ślubie, planowała ich wspólną przyszłość. Może właśnie to go w niej drażniło – jej drobiazgowe planowanie.

Matka mówiła, iż jeżeli się teraz nie ożeni, to już nigdy. Krzysztof się poddał. Ale wtedy matka zachorowała, Kinga sama odłożyła ślub. Komu by się chciało opiekować chorą teściową?

Na początku przychodziła, współczuła, pomagała gotować. Potem dzwoniła, tłumacząc się zajęciami. Z czasem telefon milczał coraz dłużej, aż w końcu ucichł. A jemu samemu nie było czasu dzwonić, i o czym miał gadać? Wszystko było jasne.

Krzysztof zadzwonił do Kingi, powiedział, iż matka umarła, zaprosił na pogrzeb. Wyraziła wymijające współczucie, ale nie przyszła. Szczerze? Nie żałował.

Rozejrzał się. Jeden koniec sznura przywiązał do rury przy oknie, drugi… Znalazł w szafce gwóźdź i wbił go w framugę. Chwała Bogu, iż z matką nie wymienili starych, drewnianych drzwi na te nowoczesne z płyty. Dumny z pomysłowości, wszedł na taboret i zaczął mocować linę.

„Ciekawe, czy wytrzyma mój ciężar?” – Krzysztof opuścił ręce. – „O cholera, co mi przyszło do głowy?”.

Za drzwiami rozległo się stukanie obcasów. W sąsiednim mieszkaniu niedawno wprowadziła się młoda dziewKiedy rozległo się pukanie do jego drzwi, Krzysztof zszedł z taboretu, uśmiechnął się do siebie i pomyślał, iż może jednak warto dać życiu jeszcze jedną szansę.

Idź do oryginalnego materiału