Zorganizowała ojcu szczęśliwą starość

twojacena.pl 1 godzina temu

13 listopada 2023 r.
Drogi pamiętniku,

Znowu w słuchawce rozbrzmiał głos ojca: Bogno, przyjedź natychmiast, coś się stało. Jego ton był pełen niepokoju i desperacji, a ja, choć niechętnie, odebrałem połączenie. Co się stało? spytałem, próbując ukryć rosnące napięcie.

Sąsiedzi znowu zamieszali. Jeden krzyczał, iż mnie zabije, a druga kłóciła się z nim, słychać było w tle tupot i krzyki. Wbijają do drzwi, Bogno! Będą mnie walić, ja krzyczał.

Zamknąłem słuchawkę, nie chcąc dłużej słyszeć rozpaczy. „Kiedy naprawdę potrzebujesz pomocy, nie wiesz, kiedy dzwonić,” pomyślałem, przyciskając się do krzesła, by nie przegrać całej tej sceny.

Ojciec nie ma nic przeciwko temu, bym ruszyła w świat i szukała własnej drogi, ale jednocześnie wciąż podpowiadał, iż powinnam zostawić go samemu sobie i nie mieszać się w jego sprawy. Było to tak, jakby położył mi pod drzwiami krzesło, licząc, iż go nie wywędruje.

Bogna dorastała w domu, który zewnętrznie zdawał się być typową rodziną warszawskich robotników. Matka zmarła, gdy Bogna była jeszcze mała, więc ojciec przejął wszystkie obowiązki. Rodzina nie była bogata, ale ojciec, jako doświadczony frezer, zawsze miał pod ręką kilka złotych, by utrzymać dom.

Jednak w tym domu kryły się pewne sekrety. Największy z nich babcia Helena, matka ojca. Helena była kobietą o specyficznym charakterze, którą Bogna określała jako dziwną. Nie mając formalnej diagnozy, zachowywała się jakby była w końcowym stadium demencji. Nie wstawała z łóżka, robiła swoje potrzeby przy samym sobie, a przy najgorszym wypadku potrafiła rozlać je po ścianie i gniewała się, gdy rodzina starała się tą ścianę wykończyć płytkami, by ułatwić sprzątanie.

Jedzenie to jej ulubiona sprawa mięso, ryby i, co najważniejsze, belgijska czekolada. Nie była to zwykła czekolada z marketu, ale luksusowa, kosztująca około 60 zł za tabliczkę. Dzięki ojcu, który zawsze miał trochę dodatkowych pieniędzy, babcia mogła sobie pozwolić na taki przywilej.

Mieszkaliśmy w czteropokojowym bloku na Pradze, gdzie jeden pokój zajmowała babcia, drugi ojciec z Bogną, a pozostałe dwa wynajmowali ukraińscy imigranci. Sąsiedztwo zamieszkałe było mieszanką polskich rodzin, migrantów i kilku osób, które z rana upijały się w knajpach, a po południu wędrowały po podwórkach, szukając kłótni i rozrzek. Do babci nie podchodzono, bo kiedyś zostali potraktowani przez nią jak ofiary ostrych słów i obiecywali nigdy nie przekraczać jej progu.

Z Bogną jednak nie było tak. Bez własnych dzieci, niektórzy mieszkańcy po kilku kieliszkach wpadali w pomysł, by pogłaskać jej i tak się zaczynała haranga, którą Bogna nie mogła już dłużej znieść. Kiedy odmawiała udziału w imprezach u ciotki Jadwigi, była wpędzana w kąt, zagryzana i przemocą podnoszono na duchu.

Ojciec nie reagował, tylko radził: Nie wychodź na korytarz, zamknij drzwi krzesłem i idź spać. Tak zrobiliśmy, a Bogna w końcu położyła się w starym, pożółkłym wazonie, który ojciec nazwał kochającym ojcem. Później wazon przewrócił się na jej głowę, ale to już nie był najgorszy wypadek.

Z czasem, gdy Bogna skończyła trzynaście lat, ojciec postanowił wprowadzić do domu nową osobę Marzennę, którą przywiózł jako swoją każdą. Marzena od razu zażądała, by w mieszkaniu pozostała tylko ona i ojciec, argumentując, iż nie da się prowadzić życia towarzyskiego przy dziecku w tej samej chwili, kiedy dziecko śpi w pobliżu. Poprosiła więc, by Bogna przeniosła się do pokoju babci.

Bogna, przyzwyczajona do walki w szkolnych bijatykach, nie zamierzała poddać się tak łatwo. Kiedy spróbowała się obronić przed Marzeną, krzyknęła: Spróbuj mnie, stara, a sam zobaczysz, co się stanie!. Marzena, zdruzgotana, nie od razu zrozumiała, iż walka jest jedyną bronią, którą jej córka poznała.

Po kilku miesiącach Marzena nie protestowała już przeciwko naszym potrzebom ojciec miał stałą pracę w fabryce, a ona miała pieniądze na drobne przyjemności, więc nie było sensu się kłócić. Bogna wciąż powtarzała, iż nie chce jedynie siedzieć w domu i dbać o babcię, ale iż chce wyjść na uczelnię i zdobyć zawód. Ojciec jednak nie był przekonany i namawiał ją, by wyjechała na wyższe studia.

Kiedy Bogna skończyła szesnaście lat, podrobiła podpis ojca na wniosku do liceum, by dostać się na wymarzoną szkołę. Uczyła się pilnie, by nikomu nie musieć tłumaczyć, iż rodzice w szkole to jedynie wymysł. Pracowała nocami w centrum handlowym, by dorabiać do stypendium, a pierwszą wypłatą kupiła sobie tę samą czekoladę, o której marzyła od lat.

Po studiach wpadła w świat księgowoanalityczny, w którym odniosła sukces. Przez dwadzieścia lat budowała karierę, założyła rodzinę, miała syna i córkę, tak jak mówiły starsze pokolenia wszystko po kolei.

Ojciec odszedł w ciemno, a ja dopiero półtora roku temu natknąłem się na niego w małym mieszkaniu w Białołęce. Był zmęczony, schorowany i nie miał nic oprócz kilku starych mebli i wspomnień o babci, którą po latach pochowano w małym kościele pod Warszawą.

Nie miał już domu przyznaje się, iż kiedyś sprzedał naszą rodzinną kamienicę, myśląc, iż to dobra decyzja. Dzieci odrzuciły go, a on sam stał się ciężarem dla swojej jedynej siostry. Bogna, nie wyciągając ręki po pomoc, zaoferowała mu pokój w swoim nowym apartamencie przy ul. Mokotowskiej, mimo iż sam wolałby mieszkanie w lesie. Kupiła mu małą kawalerkę za pięć tysięcy złotych, a sami wprowadziliśmy się w jeden tydzień.

Zaraz, to twoje nowe gniazdo, powiedziałam, podając mu kluczyki. On tylko westchnął i patrzył na moje paczki z makaronem i tanimi kiełbaskami, które kupiłam na promocji.

Pamiętasz, jak mnie karmiłeś tymi bąbelkami, a twoja matka wciąż jadła szynkę? rzuciła z uśmiechem.

Tak, i jak ja się w tym wszystkim podzieliłem, odparłem, patrząc na jego zmarszczki.

Ojciec spojrzał na mnie ze smutkiem i westchnął: Niewdzięczność to twoje imię, Bogno.

Nie miałam zamiaru rzucać mu kiełbaski w twarz. Wiedziałam, iż jeżeli go obrażę, zostanie sam i nie będzie miał niczego. Jestem wdzięczna, tato, odpowiedziałam. Zwracam ci wszystko, co mogę.

Wielu przyjaciół mówi, iż za wiele się staram, iż powinnam go zostawić w spokoju, nie dawać mu niczego. Ale nie mogłam go zostawić samego nie tak, jak zostawił mnie w domu dziecka.

Właśnie dlatego teraz, zapisując to w pamiętniku, przyjmuję do serca jedną prawdę: miłość i wsparcie to nie niekończące się zasoby, a jedynie fragmenty, które trzeba rozdzielać rozważnie. Nie mogę dawać wszystkiego, bo w końcu sam się wyczerpię. Dlatego uczę się, iż najważniejsze jest trzymać równowagę między troską o bliskich a troską o siebie.

Jan.

Idź do oryginalnego materiału