**Zepsute geny**
Weszłam do mieszkania, postawiłam ciężkie torby na podłogę i głośno westchnęłam.
— Jest kto w domu? — krzyknęłam w stronę pokoju. — Dwóch facetów w domu, a ciężary same noszę — zamruczałam pod nosem. — Wszyscy chcą jeść, ale jak trzeba pomóc, to nikogo nie ma — dodałam głośniej, żeby na pewno usłyszeli. Rozbierałam się też hałaśliwie, co chwilę wzdychając i jęcząc. W końcu w drzwiach pojawił się syn.
— Weź te torby i zanieś do kuchni. Tata jest w domu?
Kuba podniósł torby z podłogi.
— Ogląda telewizję — rzucił przez ramię.
Mógłby nie wspominać o telewizji. Matka nie pytała, co ojciec robi. Ale niech nie tylko on dostanie porcję matczynego niezadowolenia. Niech i ojcu się dostanie.
— Czemu krzyczysz? — W drzwiach stanął ojciec rodziny.
— Nic. Jestem zmęczona — odgryzłam się. — Zaraz odpocznę pięć minut i zrobię kolację. Wszystko sama. Moglibyście chociaż makaron ugotować. — Wsunęłam stopy w kapcie i zgasiłam światło w przedpokoju.
— Nie powiedziałaś. Byśmy ugotowali, prawda, Kubuś? — ojciec, który wyczuwał początek kłótni, od razu zwerbował Kubę na swojego wspólnika.
Z kuchni dobiegało tylko szuranie siatek i dźwięk zamykanej lodówki. Kuba postanowił zachować neutralność. Tak będzie bezpieczniej.
— Więc nie ugotowaliście — westchnęłam. — Gdybym miała córkę, sama by się domyśliła, co zrobić. A wy do niczego się nie nadajecie — mruknęłam, przechodząc obok męża do kuchni.
— Aniu, jesteś zmęczona, rozumiem, ale po co się na nas z Kubą wyżywasz? Nie jestem medium, nie potrafię odgadywać, czy ugotować makaron, czy ziemniaki. Powiedziałabyś, byśmy i ugotowali, i do sklepu poszli. Ja też dopiero wróciłem z pracy, też jestem zmęczony, nawiasem mówiąc. A… — Mąż przetnął powietrze krawędzią dłoni i zniknął w pokoju.
— No właśnie, wam wszystko trzeba mówić. Lepiej leżeć na kanapie — mruczałam, ale już bez złości, bardziej do siebie. Nie chciałam awantury. Nie miałam już na nią siły. Po prostu nie potrafiłam się od razu uspokoić.
— Dziękuję, synku, idź odrabiaj lekcje, resztę ja sama…
Kuba natychmiast pobiegł do komputera. Otworzyłam lodówkę i pokręciłam głową, zaczęłam przekładać produkty z półki na półkę. Wyładowawszy złość, uspokoiłam się. Męża i syna uwielbiałam, po prostu dziś miałam gorszy dzień. Gotowanie to nie męska sprawa.
Po kolacji zebrałam resztki makaronu z patelni do pojemnika, dodałam kotlet. Chciałam włożyć jeszcze jeden, ale się rozmyśliłam.
— Znów niesiesz tym Mrozickim? Uważaj, rozpieścisz, a potem sama będziesz narzekać, iż cię wykorzystują — zripostował mąż, mszcząc się za moje wcześniejsze mruczenie.
— Nie Mrozickim, tylko Zosi. W domu pewnie nie ma co jeść. Matka wszystko przepija. Szkoda dziewczynki. Widziałam, jak prowadziła pijaną matkę do domu. Ta choćby słowa nie mogła związać. Zosia jest mądra, dobra, tylko z rodzicami jej się nie poszczęściło — tłumaczyłam, przestawiając się na kolejne buty w przedpokoju.
Mąż nie odpowiedział.
Zeszłam na trzecie piętro i zadzwoniłam do zniszczonych drzwi, które nie budziły zaufania — wystarczyło mocniej się oprzeć, a otworzyłyby się samoistnie. Tylko po co? W mieszkaniu i tak nie było nic wartościowego, choćby karaluchy uciekły z głodu.
— Kto tam? — dobiegł cienki głosik zza drzwi.
— Zosiu, to ciocia Ania. Otwórz, przyniosłam ci coś do jedzenia.
Zaskoczył zamek, drzwi uchyliły się lekko, a przez szparę zobaczyłam uważne oczy dziewięcioletniej Zosi.
— Weź, zjedz. Matka śpi?
Dziewczynka szerzej otwarła drzwi, wzięła pojemnik i skinęła głową.
— Dobrze, już idę. A ty zjedz. Chudziutka jesteś, ledwo dusza w tobie siedzi — patrzyłam na nią ze współczuciem. — Matce nie zostawiaj.
Dziewczynka znowu skinęła głową i zamknęła drzwi.
«Chciałabym taką córkę» — westchnęłam, wchodząc po schodach do swojego mieszkania.
Weszłam do pokoju syna. Ten gwałtownie zamknął klapę laptopa, ale zdążyłam zauważyć, iż grał.
— No dobrze, nie chowaj. Lekcje odrobiłeś? — zapytałam, podchodząc do biurka.
— Już dawno.
— Jutro po szkole zaproś Zosię do nas i nakarm ją zupą. Matka wszystko przepija, jedzą tylko chleb, jeżeli w ogóle. Dziewczynka jest wiecznie głodna, chuda jak patyk.
— Dobrze, mamo — zgodził się czternastoletni Kuba, nie zadając zbędnych pytań.
— Nie graj długo, idź spać — powiedziałam już od drzwi.
— Dobrze. — Kuba otworzył grę i wpatrzył się w ekran laptopa.
Następnego dnia, przechodząc obok drzwi Mrozickich, Kuba nacisnął dzwonek.
— Nie ma nikogo, mamy nie ma w domu — odpowiedziała zza drzwi Zosia.
— Słuchaj, mała, mama kazała mi cię zaprowadzić do nas.
— Po co? — spytała dziewczynka po dość długiej pauzie.
— Chodź, zobaczysz — odparł Kuba.
Drzwi powoli się otworzyły. Zosia patrzyła na nastolatka z nieufnością.
— No to idziesz? Jak nie chcesz, to nie — powiedział z udawaną obojętnością i zrobił krok w stronę schodów.
— Zaraz — krzyknęła Zosia i zniknęła za drzwiami. Po chwili wyszła z pustym pojemnikiem w ręce.
— W lodówce stoi garnek z zupą. Dasz radę podgrzać? — spytał Kuba, idąc po schodach i naśladując mój ton.
— Nie jestem mała — obraziła się dziewczynka, idąc za nim.
— Podgrzej dwie porcje. — Kuba otworzył drzwi naszego mieszkania. — Idź do kuchni, a ja się przebiorę — zarządził i poszedł do swojego pokoju.
Gdy wszedł do kuchni, na stole już dymiły talerze z zupą, obok leżały łyżki i kromki chleba.
— Brawo. A spróbujmy, kto szybciej zje. — Kuba usiadł naprzeciReszty życia nauczyli się już przechodzić razem, ramię w ramię, pomimo wszystkich burz i cichych nocy pełnych wątpliwości.