Kinga otworzyła drzwi, wciągnęła przez próg ciężką torbę i złapała oddech. W tym samym momencie z pokoju dobiegł głos:
— Kinga, nareszcie! Co dobrego przyniosłaś? I gdzie się tak długo guzdrałaś? Umieram z głodu!
Nastrój, i tak już niezbyt różowy, skurczył się w mały, kolczasty kłębek. No jasne, Krzysiek znów cały dzień rozsiadał się jak sułtan na kanapie przed telewizorem albo grał w gry. Podłoga wciąż brudna, a pralka pewnie choćby nie włączona. Ale to ona, oczywiście, jest winna — dorosłe dziecko nie nakarmione! A pieniądze? Te magicznie same się mnożą w szufladzie!
Z ciężkim krokiem hydraulika Kinga ruszyła do kuchni, rozpakowała zakupy i bez przebierania się zabrała się za kolację — sama też była głodna! Ofiarą jej złości padły niewinne patelnie i garnki.
Krzysiek na kanapie słuchał, jak z wściekłością grzmi naczyniami, aż w końcu nie wytrzymał — hałas zagłuszał choćby telewizor. Z jękiem zsunął się z kanapy i ruszył zaprowadzić spokój.
— Kinga, no co ty tak walisz jak w kuźni? choćby wiadomości nie słychać!
Kinga cisnęła talerz na stół:
— Jedz i się nie odzywaj! Jak chcę, tak grzmocę! A ty, leniu, w kuźni nigdy choćby nie byłeś!
Krzysiek naburmuszył się, ale jednak usiadł i wziął się za ziemniaki z mięsem. Kinga dalej czymś stukała, choćby nie siadając do stołu, jadła na stojąco. Pytań żony zupełnie się nie spod— Krzyś, czy ty przez te całe kanapowe wylegiwanie chociaż wrzuciłeś pranie do pralki?