— Wiesz, jak na ciebie patrzy? Z miłością i podziwem — powiedziała zadowolona z siebie córka.
Dominik wyszedł z łazienki, owinięty tylko ręcznikiem. Krople wody lśniły na umięśnionej klatce piersiowej. Nie mężczyzna, a marzenie. W piersiach Karoliny zabolało słodko.
Dominik usiadł na skraju łóżka i sięgnął po nią, żeby ją pocałować. Odwróciła głowę.
— Nie, bo nigdy nie wyjdę. Muszę już iść. Ania pewnie jest w domu. — Karolina przytuliła się policzkiem do jego ramienia.
Westchnął.
— Karo, ile można? Kiedy powiesz córce o nas?
— Trzy miesiące temu choćby nie wiedziałeś, iż istnieję, i żyłeś sobie świetnie. — Wstała i zaczęła się ubierać.
— Myślę, iż wcale nie żyłem, tylko na ciebie czekałem. Nie mogę bez ciebie dnia…
— Nie dręcz mnie. Nie odprowadzaj. — Wyślizgnęła się z pokoju.
Szła ulicą, starając się nie zauważać spojrzeń przechodniów. Wydawało jej się, iż wszyscy wiedzą, skąd wraca. Mężczyźni patrzyli z ciekawością, kobiety — z dezaprobatą.
Nic dziwnego — zgrabna figura, dumna postawa, twarz z wyrazistymi oczami i pełnymi ustami. Ciemne, gęste włosy wymykały się spinającej je spinkę na karku. A Karolina marzyła, by stać się niewidzialna.
***
Wyszła za mąż młodo, w wieku dwudziestu lat, z wielkiej, odwzajemnionej miłości. Prawie od razu zaszła w ciążę. Mąż próbował namówić ją na aborcję. Mówił, iż za wcześnie, iż trzeba stanąć na nogi, iż jeszcze zdążą. Ale Karolina nie uległa i urodziła zdrową dziewczynkę, mając nadzieję, iż z czasem mąż się zmieni. Ale nigdy nie pokochał córki. Cóż, wielu mężczyzn jest obojętnych wobec dzieci.
Pewnego dnia zadzwoniła jakaś kobieta i podała adres, pod którym częściej niż w domu bywa mąż Karoliny. Nie rzuciła się od razu sprawdzać. Poczekała na męża i zapytała wprost. Najpierw wszystkiemu zaprzeczał, potem się tłumaczył, w końcu zaczął krzyczeć:
— Jakaś wariatka coś powiedziała, a ty od razu wierzysz? Samą cię do psychiatry brakuje. Wychodzę, a ty pożałujesz…
Wyszedł, trzasnąwszy drzwiami. Karolinie odechciało się żyć, ale córka potrzebowała uwagi, więc przetrwała. Po dwóch tygodniach nie wytrzymała, poszła pod wskazany adres, stanęła za drzewem na podwórku i czekała. niedługo przeszedł obok mąż z młodą kobietą pod rękę. Weszli razem do klatki.
Następnego dnia Karolina złożyła pozew o rozwód. Wiedziała, iż nie potrafiłaby wybaczyć — nie taki miała charakter. Oddała córkę do żłobka i wróciła do pracy.
Czasem pojawiali się w jej życiu mężczyźni, ale żaden nie spodobał jej się na tyle, by związać się z nim na stałe. Dopiero po latach Dominik zdobył jej serce. Przystojny, wysoki, pasujący do niej. Między nimi rozpalił się burzliwy romans. Pewnego dnia Ania zapytała, dlaczego mama tak się stroch jest:
— Na randkę — odpowiedziała półżartem, półserio.
— Aaaa… — przeciągnęła znacząco córka.
Więcej nie pytała.
Ania odziedziczyła po mamie figurę, ale nie była tak urodziwa. Wszyscy dziwili się, jak u tak pięknych rodziców mogła urodzić się zwyczajna córka. A Karolina cieszyła się. Piękno chleba nie da, a problemów przysparza.
Nigdy nie miała przyjaciółek. I nie dlatego, iż była niemiła — dziewczyny po prostu jej zazdrościły. Bały się wyglądać przy niej blado. Może dlatego tak gwałtownie wyszła za mąż — liczyła, iż w mężu znajdzie przyjaciela.
— Za mały i za prosty dla ciebie, choć przystojny — mówiła mama.
***
— Ania, jestem w domu! — zawołała Karolina, wchodząc do mieszkania.
— Odrabiam lekcje — odpowiedziała córka ze swojego pokoju.
Karolina przebrała się i poszła do kuchni. niedługo dołączyła do niej Ania, usiadła przy stole i ukroiła kawałek chleba.
— Nie psuj apetytu, zaraz jemy obiad — powiedziała Karolina, stawiając talerze. — Chciałam z tobą pogadać.
— Chciałaś, to gadaj — odparła Ania, zajadając z apetytem.
— Niedługo moje urodziny.
— Pamiętam, mamo.
— Chciałam zaprosić… mojego znajomego — wyszeptała z trudem.
— Z którym śpisz? — Ania spojrzała na nią spokojnie.
— Spotykam się. Mówisz tak do matki? — zbeształa ją Karolina.
— Jaka różnica? W twoim wieku randki i seks to to samo.
— To zaproszę go? Nie masz nic przeciwko? — dopytała.
— A co ja mam? Babcia też przyjdzie? — odparła beztrosko.
Karolina odetchnęła z ulgą. Piętnaście lat — trudny wiek. Wydawało się, iż córka przyjęła wiadomość spokojnie.
— Babcia wpadnie w niedzielę. Ważne, żebyście się polubili.
— Oj, mamo, zaproś go — machnęła ręką Ania.
Całe przedpołudnie w sobotę Karolina spędziła w kuchni, chcąc zaimponować Dominikowi talentem kulinarnym. Przyszedł z ogromnym bukietem róż, podarował pierścionek. Karolina była zaskoczona. Ośmielił ją jego natarczywy entuzjazm.
Chcąc przypodobać się Ani, Dominik zachowywał się głośno, opowiadał dowcipy, żartował. Córka natomiast była powściągliwa i poważna. Gdy wyszedł, Karolina sprzątnęła ze stołu, weszła do pokoju córki i próbowała ją przytulić, ale Ania się wysunęła.
— Nie spodobał ci się? — zapytała.
— Nie — odparła krótko.
— Dlaczego? — nie ukryła rozczarowania.
— Po prostu nie. — Zamilkła. — Rozumiem, iż jesteś młoda, iż miłość i te sprawy. Ale mamo, on cię wykorzystuje. Jak ty tego nie widzisz?
— Babcia ci to podpowiedziała?
— Co babcia? Mam oczy! — Ania spojrzała na nią z rozpaczą.
Karolina wstała i podeszła do drzwi.
— Mamo, kochasz go? — szepnęła córka. Nie odwracając się, skinęła głową. — To się spotykaj. Tylko nie sprowadzaj go do nas — poprosiła.
— Dlaczego? — odwróciła się gwałtownie.
— Bo miKarolina westchnęła, uśmiechnęła się do córki i powiedziała cicho: „Może masz rację, kochanie”.