Znalazłem cieplejszy kąt

twojacena.pl 4 dni temu

— Stój! On wydawał moje pieniądze, a teraz ja jeszcze mam mu być winna? Z jakiej racji?
— To twój ojciec! — wyrzuciła z siebie matka.

Marta uniosła brwi tak wysoko, iż czoło pokryło się zmarszczkami jak harmonijka. Matka patrzyła jej w oczy, skrzyżowawszy ręce na piersi. W kuchni było gorąco i duszno. Brakowało powietrza. Zupełnie jak w ich relacji.

— Ojciec zostawił mi połowę mieszkania. A ten człowiek jest dla mnie obcy — odpowiedziała spokojnie.
— Powinnaś zrozumieć — odparła Krystyna. — Mieszka tu od dziesięciu lat. On też inwestował w to mieszkanie. Pomagał, jak mógł.

Marta prychnęła, ledwo powstrzymując szyderczy uśmiech.

— Pomagał? Kiedy niby pomagał, mamo? Kiedy stał przy kuchence i wykładał mi, jak smażyć ziemniaki, sam nie potrafiąc choćby jajecznicy zrobić?
— Może nie finansowo — bąknęła matka. — Ale jest częścią rodziny. Nazywałaś go tatą.

Marta wbiła wzrok w magnesy na lodówce. Wisiały tam jeszcze stare, z widokami miasteczek, kupione podczas podróży z ojcem. W pewnym momencie kolekcja przestała rosnąć. Gdy w domu zagościł Wojciech, nie było już czasu w wyjazdy.

— Raz go tak nazwałam, żebyś się nie martwiła — cicho przyznała. — Miałam czternaście lat. A on później wymachiwał tym jak flagą.

W głowie pojawiło się niechciane wspomnienie: Marta wraca do domu, płonąc ze wstydu i złości. Cała paczka poszła do kina, a jej nie puścili. Wojciech stwierdził, iż „dziewczyna powinna siedzieć w domu, a nie się włóczyć”.

— Dlaczego?! Wszyscy idą! Ja też chcę!
— Słuchaj, Marto. Za moich czasów dzieci nie kłóciły się z rodzicami. Za takie fanaberie dostawało się pasem.

Nie podniósł głosu, ale wypowiedział to tak, iż ściskało w gardle do późnej nocy. Marta wtedy nie płakała. Leżała jednak wtulona w poduszkę, słysząc, jak w sąsiednim pokoju mamrocze:

— Rozpuściłaś ją. Wyrosła na księżniczkę. Tylko pieniądze na nią lecą, a pożytku zero. Za moich czasów… — mówił do matki.

Marta zacisnęła pięści. Jak się okazało, był to dopiero początek. Potem posypały się kolejne uwagi: iż pasierbica chodzi „jak niechluj”, iż „za dużo je”, iż „gada bez sensu”. Czasem rozkazywał jej z miną, jakby była służącą w domu, gdzie on rządzi.

Ale Marta dawno zrozumiała: po prostu wyżywał się na niej. W pracy nikt go nie słuchał, sam też się tam nie spieszył, łapiąc jedynie dorywcze zlecenia. Za to w domu mógł podnieść głos, uderzyć pięścią w stół, udawać, iż coś znaczy.

— Mamo — wyrwała się z wspomnień. — Słuchaj. Połowa mieszkania jest moja. Prawnie. Pamiętasz? Wojciecha nie ma w dokumentach.
— Marto, nie rozumiesz. jeżeli sprzedamy i podzielimy tylko między nas, Wojciech… uzna to za zdradę. Przecież prawie traktuje cię jak córkę.
— Tak, jasne. No to pomyślmy. O! Wpadłam na pomysł. A jeżeli sprzedam swoją część komuś obcemu, i będzie musiał dzielić kuchnię z tym „prawie ojcem”, to też będzie zdrada?

Krystyna zamilkła, westchnęła i przymknęła oczy. Wargi jej drżały. Bała się zostać sama.

— Mieszka tu tyle lat — szepnęła. — Włożył w to duszę. Naprawdę tego nie czujesz?
— Czuję. Czuję, iż jeżeli teraz nie postawię na swoim, nikt za mnie tego nie zrobi. I czuję, iż z takim podejściem kiedyś sama stanę się tobą. Wsadzę sobie na kark faceta, dzieciom też, i będę jęczeć.

Wyszła. Nie mogła dłużej zostać w tym obcym domu, przy matce.

Na zewnątrz zaczynała się wiosna. Na przystanku turkotał autobus. Dzieci jadły lody. Za plecami ktoś stukał obcasami. Życie toczyło się dalej, jakby w tym mieszkaniu na piątym piętrze nie wydarzyło się właśnie małe, osobiste trzęsienie ziemi.

Po tamtej rozmowie Marta nie dzwoniła do matki prawie tydzień. Po co rozmawiać z kimś, kto tylko powtarza cudze echo?

Skupiła się na sprawie. Zwróciła się do znajomego pośrednika i wyjaśniła sytuację: mieszkanie we wspólocie, ona chce sprzedać swoją część, by kupić kawalerkę. W ostateczności — choćby pokój, by nie płacić czynszu. I nie mieszkać obok matki i Wojciecha.

Kupiec znalazł się dość szybko. Mężczyzna po rozwodzie, szukał tymczasowego lokum. Zachowywał się grzecznie, cicho, powściągliwie. choćby nie doprowadził Krystyny do histerii. Biorąc pod uwagę jej skłonność do dramatów, było to osiągnięcie.

Oczywiście, matka później wyładowała się na córce. Gdy kupiec wyszedł, Marta dostała lawinę głosowych wiadomości.

— Martu… Nie sprzedajesz teraz mieszkania. Sprzedajesz rodzinę.

Marta słuchała i nie odpowiadała, a wiadomości wciąż napływały. W pewnym momencie naprawdę zaczęła czuć się jak zdrajczyni. Czy postępuje słusznie? Życie z lokatorami to nie miód. Ale gdzie wtedy mieszkać? Wiecznie wynajmować, mając nieruchomość?

Wybrała numer ojca. Kontaktowali się rzadko. Mieszkał w innym mieście, założył nową rodzinę, ale gdy było naprawdę ciężko, dzwoniła. Zwykle się nie żaliła. Chciała tylko usłyszeć kogoś rozsądnego, by na chwilę wyrwać się z kultu wielbicielek spodni.

— Cześć, tato. Pamiętasz to mieszkanie, które zapisałeś na mnie i mamę?
— Oczywiście. Co z nim?
— Mama chce, żeby jej nowy mąż dostał swoją część z sprzedaży. Podobno „dziesięć lat tu mieszkał”.

Na drugim końcu zapanowała cisza. Wreszcie ojciec zmęczonym głosem westchnął.

— Słuchaj, nie bez powodu spisywałem umowę z twoją matką. Tak, nie płaciłem alimentów. Ale myślałem, iż daję ci start. Tobie, nie jej. Chodziło o to, iż kiedyś mieszkanie będzie w całości twoje. Żebyś nie musiała wynajmować, nie była zależna. A kto teraz tam mieszka i jak twoja matka to urządziła — to już jej sprawa.

Dla Marty była to nowość. Zawsze myślała, iż od początku miała dostać tylko połowę. „No cóż, trudno. Teraz tylko naprawić szkody”, pomyśMarta przeszła obok wystawy agencji nieruchomości, uśmiechnęła się lekko do własnego odbicia w szybie i ruszyła przed siebie, trzymając w dłoni klucze do nowego życia.

Idź do oryginalnego materiału