Znalazłam niemowlę pod brzozą i wychowałam je jak własne. Ale kto by pomyślał, że…

newsempire24.com 3 tygodni temu

Znalazłem dziecko pod brzozą i wychowałem je jak własne. Ale kto by pomyślał
Co ty tu robisz? Stanisław Kowalczyk zastygł w bezruchu, nie wierząc własnym oczom.
Pod starym brzozowym drzewem, wtulone w dywan z opadłych liści, leżało dziecko. Chudy chłopiec, może czteroletni, w zbyt cienkiej kurtce, trząsł się, obejmując się rączkami. Jego przerażone oczy wpatrywały się w leśniczego.
Stanisław rozejrzał się ostrożnie. Nikogo nie było w pobliżu tylko wiatr szeleścił w igłach sosen, a od czasu do czasu trzasnęła jakaś gałąź.
Przykucnął powoli, starając się wyglądać mniej groźnie.
Jak masz na imię, malutki? Gdzie są twoi rodzice?
Chłopiec przytulił się do szorstkiej kory brzozy. Wargi mu drżały, ale zamiast słów, wydobył się z nich tylko cichy szloch.
Se Se Szymon wyszeptał w końcu.
Szymon? Stanisław wyciągnął rękę, ale chłopiec się cofnął. Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
Zmierzch zaczął spowijać las. Temperatura wciąż spadała, a dziecko drżało. Któż mógł je tu porzucić? Najbliższa wieś była trzydzieści kilometrów dalej, a droga jeszcze dłuższa.
Chodź ze mną powiedział leśniczy łagodnie. W moim domu jest ciepło i jest jedzenie.
Na dźwięk słowa jedzenie w oczach chłopca błysnęło zainteresowanie.
Stanisław zdjął watowaną kurtkę i ostrożnie, by nie wystraszyć Szymona, zarzucił ją na jego wątłe ramiona. Chłopiec się nie opierał.
No już szepnął Stanisław, biorąc Szymona na ręce.
Lekki jak piórko. Kości wyraźnie odznaczały się pod skórą. Widać było, iż od dawna nie jadł.
Szli przez las, a Stanisław czuł, jak drżenie dziecka powoli ustaje. niedługo między drzewami ukazała się mała chatka drewniany ganek i cienka smuga dymu unosząca się z komina.
Jesteśmy na miejscu oznajmił leśniczy, otwierając drzwi nogą.
Zapach suszonych ziół i dymu wypełnił wnętrze. W kominku dogasał ogień, rzucając czerwonawe refleksy na drewniany stół i ławę.
Posadził Szymona na ławie, dorzucił drew do ognia, a płomienie ożyły, oświetlając przerażoną twarz chłopca.
Rozgrzejesz się powiedział Stanisław, stawiając garnek nad ogniem. Potem porozmawiamy.
Chłopiec jadł łapczywie, od czasu do czasu krztusząc się. Stanisław patrzył na niego, a coś starego poruszyło się w jego sercu. Jak długo nie opiekował się dzieckiem? Dziesięć lat? Piętnaście? Od tamtego czasu
Nie. Nie teraz.
Skąd jesteś, Szymon? zapytał, gdy talerz był już pusty.
Chłopiec pokręcił głową.
Mama Tato gdzie oni są?
Znów potrząsnął głową, a po jego policzkach popłynęły łzy.
Ja nie wiem szepnął.
Stanisław westchnął. Jutro musimy pójść do wsi, powiedzieć o tym wójtowi. Dziecko nie może tak po prostu się pojawić na pewno ktoś go szuka.
Dzisiaj zostaniesz tu zdecydował leśniczy. Jutro zobaczymy, co dalej.
Ułożył Szymona pod starą, ale czystą kołdrą na ławie przy kominku. Chłopiec wtulił się w róg, patrząc nieufnie.
W środku nocy Stanisław obudził się od cichego szlochu. Szymon siedział na ławie, przyciągając kolana do piersi, płacząc po cichu.
Hej zawołał Stanisław. Chodź tu.
Delikatnie zapukał w łóżko obok siebie. Chłopiec zawahał się, rozdarty między strachem a zaufaniem. No chodź zachęcił go Stanisław łagodnie. Nie bój się.
Szymon ostrożnie zszedł z ławy i po kilku niepewnych krokach wsunął się pod kołdrę obok leśniczego.
Śpij powiedział Stanisław. Nic ci nie grozi.
Następnego ranka Stanisław szykował się do wyjścia do wsi. Zastanawiał się, patrząc na śpiącego Szymona. Czy zabrać go ze sobą? Zostawić? A jeżeli chłopiec obudzi się sam?
W końcu postanowił go obudzić.
Idziemy do wsi powiedział Stanisław. Musimy znaleźć tych, którzy cię zgubili.
Szymon otworzył oczy, błyskawicznie.
Nie! krzyknął po raz pierwszy wyraźnym głosem. Nie zostawiaj mnie! dodał, ściskając dłoń Stanisława.
Dlaczego? Stanisław przykucnął przed nim. Twoi rodzice pewnie cię szukają.
Szymon potrząsnął głową, w jego oczach malował się strach.
Nie ma mamy szepnął. Nie ma taty.
W sercu Stanisława coś się ścisnęło rozpoznał to spojrzenie: rozpacz kogoś, kto stracił wszystko.
Dobrze powiedział po chwili. Dzisiaj zostaniesz tu. Ale jutro i tak pójdziemy. Rozumiesz?
Chłopiec skinął głową, wciąż trzymając dłoń Stanisława.
Trzy tygodnie później Stanisław Kowalczyk w końcu dotarł do wsi.
Gotowali zupę na drewnianym ogniu, z ziemniakami, cebulą i ziołami zebranymi w lesie.
Płomienie oświetlały ich twarze jedną naznaczoną wiekiem, z siwą brodą, drugą młodą i piegowatą. Ale ich oczy były identyczne żywe, poważne i czujne.
Za tydzień idziesz do szkoły mruknął Stanisław, mieszając zupę. Denerwujesz się?
Szymon wzruszył ramionami.
Trochę. A jeżeli dzieci będą się ze mnie śmiały?
Co? Stanisław spojrzał na niego zdziwiony.
Że nigdy nie byłem w szkole. Że jestem inny.
Stanisław odłożył łyżkę, przyciągnął Szymona i powiedział cicho:
Słuchaj: tak, jesteś inny niż oni. Ale jesteś lepszy. Walczyłeś z niedźwiedziem w lesie. Umiesz rozpalić ogień jedną zapałką. Wiesz, jak pachnie ziemia po deszczu.
I idziesz do pierwszej klasy. Nikt nie wie, jak to jest w szkole, dopóki tam nie pójdzie choćby oni

Idź do oryginalnego materiału