**Zmierzch lata: nowe życie**
W małym miasteczku u podnóża Tatr żyła Halina, której życie przez długie lata wiązało się z lokalną drukarnią. Znała tam każdy kąt, kochała tę pracę całym sercem, ale gdy zbliżyła się do pięćdziesiątki, zmęczenie spadło na nią jak kamień.
Z mężem, Tadeuszem, wychowali dwie córki. Obie założyły własne rodziny i wyjechały do większych miast, zostawiając Halinę z tęsknotą za ich śmiechem i rzadkimi odwiedzinami z wnukami. Dzwoniła do nich prawie każdego wieczora, chłonąc wiadomości, ale z czasem jej własne opowieści stawały się coraz smutniejsze. Zmęczenie ściskało jej serce, a euforia uciekała jak piasek przez palce.
Tadeusz przeszedł na emeryturę wcześniej – był starszy o dziesięć lat. To było jego drugie małżeństwo i początkowo życie płynęło spokojnie. Ale w ostatnich latach coraz częściej sięgał po kieliszek, co doprowadzało Halinę do rozpaczy. W takich chwilach stawał się obcy – nie mogła na niego patrzeć bez bólu. On z kolei złościł się, odrzucając jej prośby o zdrowsze życie.
Jedyną pociechą Haliny były sąsiadki – Kinga i Wiesława. Obie, kilka lat starsze, od pięciu lat cieszyły się emeryturą. Kinga była wdową, Wiesława od dawna rozwiedziona, a ich dzieci żyły własnym życiem w odległych miastach. Mimo wieku kobiety pałały pasją do podróży.
— Jak wy to robicie, iż tyle podróżujecie? — dziwiła się Halina, patrząc na ich rozpromienione twarze.
— Żyjemy skromnie, Halinko — odpowiadała Kinga. — Zawsze tak żyłyśmy. Jeździmy pociągiem drugą klasą, nie wydajemy na luksusy. Wynajmujemy tanie pokoje, podróżujemy wiosną albo jesienią, gdy ceny niższe. We dwie jest taniej. Gotujemy same: sałatka, rybka z patelni – i najedzone.
— Dokładnie — wtórowała Wiesława. — Na urodziny i święta dzieci i przyjaciele wiedzą, co nam dać. Nie torty czy kwiaty, tylko pieniądze na wyjazdy! Wszystko planujemy: trasy, wycieczki, wydatki.
— Jakie to wspaniałe! — wzdychała Halina, ale w jej głosie czuć było smutek. — A ja nie ruszam się z domu. Tadeusz jak chmura gradowa siedzi na kanapie, czeka na mnie po pracy. Nakarmić go trzeba, wysłuchać, a ja ledwo żywa po zmianie.
— Weź urlop, namów go — proponowały przyjaciółki. — Jedź z nami w Bieszczady! Tam góry, powietrze jak balsam. Może i jego zabierzesz?
— Co wy gadacie? — machnęła ręką Halina. — Tadeusz nigdzie nie pojedzie. Przyjaciół nie ma, ochoty na ruch – też nie. Jak przeszedł na emeryturę, tak na kanapie usiadł. Je, śpi, telewizor ogląda.
— A spytaj go — nalegały sąsiadki. — Nie decyduj za niego.
Ale Halina nie zdążyła zacząć tej rozmowy. Jej świat runął, gdy jej matka dostała zawału. Całe myśli były tylko przy niej. Rodzice mieszkali w tym samym miasteczku, a ojciec, mimo osiemdziesiątki, trwał przy żonie. Halina codziennie biegła do szpitala, ciesząc się każdą poprawą stanu matki.
Tadeusz zamiast wsparcia – wściekał się. Drażniło go, iż żona wraca późno, a gdy Halina oznajmiła, iż zostanie u matki po wypisie, wybuchnął:
— Tam jest ojciec, niech on się zajmuje! Po co ci tam? Pomyśl o sobie!
— A ty wstaniesz z kanapy, jak zachoruję? — nie wytrzymała Halina. — Będziesz potrafił o mnie zadbać?
Tadeusz milczał, a to milczenie bolało bardziej niż słowa.
Miesiąc Halina mieszkała u rodziców, wracając do domu tylko na weekendy. Wiedząc, iż sprawdzi, Tadeusz starał się nie pić. Halina za to, gdy wracała, sprzątała i gotowała na kilka dni.
— Jedz, odgrzewaj, nie żyj byle jak — prosiła, ale Tadeusz tylko machał ręką, zły, iż żona „porzuciła” go dla rodziców.
Matce poprawił się stan, zaczęła chodzić, jeździć do lekarza. Halina wróciła do domu, ale euforia nie trwała długo. Po trzech miesiącach matka zmarła na kolejny zawał.
— No to twoja matka ulżyła ci — rzucił zimno Tadeusz. — Teraz będziemy żyć normalnie.
Te słowa poderżnęły jej serce. Halina wybuchnęła płaczem, siedząc na kanapie.
— Normalnie? — głos jej drżał. — Całe życie pracowałam dla rodziny! Wychowałam córki, harowałam na dwóch etatach, szyłam po nocach, żeby je wykształcić. A teraz marzę o emeryturze, żeby choć trochę pożyć dla siebie, pojeździć, jak moje przyjaciółki!
— Ty tylko o sobie! — wybuchnął Tadeusz. — Ja też pracowałem, też się męczyłem. Myślałem, iż na emeryturze pojeździmy do sanatoriów, poleczymy się. Mam problemy z ciśnieniem, bóle głowy! A ty mnie zostawiasz dla starych ludzi.
— Spróbowałbyś przestać pić? — odcięła Halina. — Wezwij taksówkę, jedź do lekarzy, do sanatorium – kto ci zabrania? Rozpieszczałam cię, całe życie za rękę prowadziłam, a ty choćby w domu nie pomagałeś. A ja nie jestem ze stali! Mój ojciec też na granicy, widziałeś, jak mu było ciężko na pogrzebie. Matka prosiła, żeby o niego zadbać…
— I co, znowu do niego pójdziesz? — oburzył się Tadeusz. — Ja też nie młody. Nikogo nie można wynająć? Ja w ogóle mam żonę?
Halina, nie mogąc odpowiedzieć, wyszła do kuchni. Po pół godzinie Tadeusz podszedł, objął ją za ramiona.
— Przegiąłem, wybacz. Chcę, żebyśmy byli razem — cicho powiedział.
— Rodziców też kocham — odparła Halina. — Tobie się poszczęściło, iż twoi odeszli szybko, a siostra zajęła się nimi. Nie zapominaj.
Po miesiącu ojciec Haliny dostał udaru. Nie udało się go postawić na nogi — żałoba po żonie złamała starca. Halina zabrała go do siebie, oddając mu swoją sypialnię. Dwa lata opiekowała się nim, nie rezygnując z pracy, by dotrwać do emerytury. Ku jej zdziwieniu, Tadeusz zaczął pomagać: karmił ojca, podawał leki, gdy Halina była w pracy.
Gdy ojciec odszedł, Halina przeszła na emeryturę. Wyglądała na wyczerpaną, z ciemnymi cieniami pod oczami.
—**”… Nad Zalewem Zegrzyńskim zapadł już zmrok, gdy wrócili do domu, trzymając się za ręce i ciesząc się ciszą, która teraz była ich wspólnym skarbem.”**