Złudzenie

newsempire24.com 4 dni temu

**Miraż**

Przy kolacji ojciec raz po raz rzucał na syna niechętne spojrzenia. Kacper domyślił się dlaczego – matka zdradziła ojcu, iż po maturze chce studiować w Warszawie.

Ojciec gwałtownie odsunął pusty talerz i wbił w niego wzrok. „Teraz coś będzie”, pomyślał Kacper. Chciał zapaść się pod ziemię albo stać się niewidzialny. Pod gniewnym spojrzeniem ojca kluski utknęły mu w gardle – nie mógł ich przełknąć ani wypluć.

Matka go uratowała. Odwróciła uwagę ojca, postawiła przed nim kubek z herbatą, przysunęła paterę z ciasteczkami.

– Dzięki, mamo, najadłem się. Herbatę wypiję później – powiedział Kacper, wstając od stołu.

– A siadaj! – warknął ojciec.
Kacper wiedział, iż z ojcem lepiej nie dyskutować, więc usiadł.

– Mam lekcje… – zaczął.

– Zdążysz. Matka mówiła, iż do Warszawy się wybierasz. A tu ci źle? Wychowaliśmy cię, myśleliśmy, iż na starość będziesz pomocą, a ty uciekać chcesz?

– Nie uciekam… – mruknął Kacper.

– Gadaj mi. Co tam, miodem smarują, w tej Warszawie?

– Tam są większe szanse na karierę. Chcę być architektem, tu takiego kierunku nie ma – Kacper też podniósł głos.

– Leszku, daj mu jechać, nauczyciele go chwalą – uspokajająco powiedziała matka, kładąc dłoń na ramieniu męża.

– Nie mamy pieniędzy na twoją naukę. Tam wszystko płatne, a tu za darmo. Różnicę czujesz? – ojciec się rozpalał.

– Dostanę się na stypendium – uparcie odparł Kacper. – I tak wyjadę.

– Leszku, uspokój się, nie jutro przecież wyjeżdża, jeszcze przed nim matury. Idź, synku, ucz się – matka skinęła wzrokiem w stronę drzwi. Kacper nie potrzebował powtórzenia, natychmiast wyszedł z kuchni.

– Dość mu pobłażać! Wychowaliśmy sobie problem. Na starość szklanki wody nikt nie poda…
Kacper zastygł przy drzwiach do swojego pokoju, słuchając, z dłonią na klamce.

– Uspokój się. Za wcześnie o starości gadasz. Warszawa blisko, tylko dwie i pół godziny pociągiem, będzie przyjeżdżał…

Ojciec coś zamruczał niezrozumiale.

– Pij herbatę, bo wystygnie. Posłodzić? – spytała matka.

– Co ty, jak z dzieckiem… Sam… – zirytowany burknął ojciec.

Zdawało się, iż burza minęła. Kacper zamknął się w swoim pokoju. Serce śpiewało mu w piersi. Koniec marca, przed nim jeszcze dwa miesiące nauki, egzaminy, ale to nieważne. Najważniejsze, iż pojedzie do Warszawy, czeka go interesujące życie, setki możliwości. Na pewno osiągnie wszystko…

Po balu maturalnym Kacper z matką pojechali do stolicy złożyć dokumenty. Kuzynka matki, nieurodziwa, samotna kobieta, przyjęła ich chłodno. Narzekała, iż wszyscy jadą do Warszawy, a ona nie jest z gumy…

– No cóż, niech mieszka. Będzie mi raźniej. Tylko iż ja mam ciśnienie, źle śpię. Nie przychodź późno, nikogo nie przyprowadzaj. Śniadanie zrobię, kolacją się podzielę, w dzień sobie radź – wyjaśniała zasady kuzynka.
Matka tylko kiwała głową.

– A ile weźmiesz za stancję? – spytała ostrożnie, licząc, iż ta odmówi lub się obrazi. Jaka opłata między rodziną? Ale nie tym razem.

– Sam rozumiesz, to Warszawa, nie wasze… – kuzynka skrzywiła się z niesmakiem. – Tu życie drogie. Więc, nie gniewaj się… – i podała sumę, która dla ich miasteczka była astronomiczna.

Matka westchnęła, spojrzała na syna.

– Mamo, może lepiej do akademika…

– Co ty, synku. Jaka tam nauka? Będziemy z ojcem przysyłać pieniądze, nie martw się. Ty się tylko ucz.

– Patrz, jak się rozgadała. Od kiedy w Warszawie, a już wybrzydza. Tylko ojcu nic nie mów o pieniądzach. Ja z nim pogadam – wzdychała matka w pociągu w drodze powrotnej.

Kacper się dostał. Przyjechał do Warszawy kilka dni przed rozpoczęciem zajęć, by się rozeznać. Dojazdy z peryferii na uczelnię były z przesiadkami, długie i niewygodne. Ale to wciąż Warszawa!

Wychodził z domu wczesnym rankiem i włóczył się po mieście do późna. Na Górze Sztolniowej zaparło mu dech od widoku rozciągającej się panoramy stolicy. Obok zatrzymała się grupa turystów, a młoda, urodziwa przewodniczka zaczęła im coś opowiadać.

Kacper podszedł bliżej, by lepiej słyszeć. Przewodniczka go zauważyła, ale nic nie powiedziała. Potem grupa odeszła, a ona została, przeglądając coś w telefonie.

– Ciekawie pani opowiada – odezwał się Kacper.
Uśmiechnęła się i spytała, skąd przyjechał.

– Tak widać? – zmartwił się.

– Przyjezdnych widać po oczach – rozmarzonych i zachwyconych.

Kacper opowiedział, iż przyjechał na studia, choć mieszka na obrzeżach, co wcale nie jest jak centrum Warszawy. Czuł się, jakby w ogóle nie wyjeżdżał z miasteczka. Nie zauważyli, gdy zeszli z Góry Sztolniowej.

– Mieszkam tu – nagle powiedziała jego towarzyszka. – Zmęczyłeś się? No cóż, chodź do mnie, napijesz się herbaty. Mam trochę czasu. Potem muszę odebrać córkę z przedszkola – rozśmiała się, widząc jego zdziwioną minę.

Nazywała się Kinga. Była prawie dwa razy starsza od Kacpra. Nakarmiła go zupą, napoiła herbatą. Kacper rozmarzył się, nie chciało mu się wychodzić.

– Mogę jeszcze kiedyś wpaść? – spytał, wychodząc.
Kinga przyjrzała mu się uważnie. Bez pobłażania, bez drwiny – po prostu uważnie.

– Wpadaj – odpowiedziała prosto.

Kacper wytrzymał dzień, a trzeciego już stał pod jej domem, wahając się. Nagle zobaczył Kingę z córką. Zaczął się tłumaczyć, iż przypadkiem tu trafił, ale ona od razu zrozumiała. Gdy Kacper bawił się z Zuzią, Kinga przygotowywała obiad. Potem jedli razem. Dziewczynka nie chciała go puścić, marudziła, by ją położył i poczytał bajkę.

A potem… było już za późno, by wracać do kuzynki.

– Zostań – powKacper został, a gdy po latach, już jako dojrzały mężczyzna, stał nad grobem Kingi, zrozumiał, iż prawdziwe szczęście było tuż obok niego, ale zbyt późno to dostrzegł.

Idź do oryginalnego materiału