Złamane róże: Dramat miłosny dwojga serc

newsempire24.com 11 godzin temu

*Złamane róże: Dramat miłości Anny i Krzysztofa*

Halina Stanisławowa wpadła do mieszkania córki o świcie, jej kroki dudniły w ciszy. Zobaczywszy Annę w kuchni, z twarzą ukrytą w dłoniach i ramionami drżącymi od łez, zastygła.
— Aniu, co się stało? — głos Haliny zadrżał niepokojem.
Anna milczała, tylko łkała cicho.
— Córeczko, czy z dzieckiem coś nie tak? — pytała matka, serce ścisnęło się jej z przerażenia.
— Nie, mamo, z dzieckiem wszystko w porządku — szepnęła ledwo słyszalnie, ocierając mokre policzki.
— To dlaczego płaczesz jak na pogrzebie? — Halina podeszła bliżej, wpatrując się w twarz córki.
Anna, nie mogąc mówić, wykrztusiła zduszonym głosem:
— Mamo, patrz! — Podsunęła matce telefon, na ekranie którego migotała wiadomość.

Halina wzięła drżącymi dłońmi telefon, przebiegła wzrokiem po tekście i zastygła jak rażona piorunem.

Tymczasem Krzysztof, właśnie wrócony z długiego kursu ciężarówką, cicho postawił ciężką torbę przy progu ich domu w podkrakowskiej wsi. W dłoniach ściskał bułgarski bukiet czerwonych róż — ulubionych kwiatów Anny. Marzył, by zaskoczyć żonę, nie zapowiadając wizyty. Serce waliło mu z ekscytacji — wyobrażał sobie, jak wejdzie, przytuli zaskoczoną Annę, wciągnie zapach jej włosów i pocałuje tak, jak nie całował od miesięcy. Ostrożnie stąpając, by się nie zdradzić, wszedł na ganek i znieruchomiał, usłyszawszy głos teściowej z kuchni.

— Mówiłam ci sto razy, Aniu, zasługujesz na więcej! Czas zerwać te kajdany, postawić kropkę! Dość cierpienia, dość milczenia! Trzeba już podjąć decyzję! — głos Haliny był ostry, pełen przekonania. — On cię wykończył, a ty wciąż go żałujesz! Czas działać, córko, takich spraw nie można odwlekać. Uwierz mojemu doświadczeniu, tak będzie dla ciebie lepiej!

Krzysztof poczuł, jak podłoga usuwa mu się spod nóg. Słowa teściowej paliły jak rozżarzone żelazo. Anna milczała, nie sprzeciwiając się, a to milczenie rozrywało mu serce. Czy naprawdę uważa go za niegodnego? Czy przez cały ten czas cierpiała u jego boku? Bukiet róż zatrząsł się w jego dłoniach. Nie wszedł do środka. Cicho włożył buty, chwycił torbę i bezszelestnie zamknął za sobą drzwi, zostawiając za plecami dom, który uważał za swój.

W jego duszy było pusto i zimno, jakby zimowy wiatr wdarł się do piersi. Nie mógł uwierzyć, iż teściowa, której zawsze ufał, tak nim gardzi. A Anna… jeżeli już podjęła decyzję, nie da jej szansy, by to ona go porzuciła. Kochał ją szaleńczo, ale jeżeli była nieszczęśliwa — puści ją wolno. Dla jej szczęścia.

Krzysztof zatrzymał się u przyjaciela, spędzając bezsenną noc, przewracając w głowie każde słowo teściowej. Rano, z ciężkim sercem, napisał do Anny: *Pokochałem inną. Nie czekaj na mnie. Bądź szczęśliwa. Żegnaj.* Wysłał wiadomość i poczuł, jak coś w nim pęka. Wsiadł w pierwszy pociąg i wyjechał do Wrocławia, postanawiając wymazać przeszłość z życia.

We Wrocławiu zmienił numer, usunął wszystkie zdjęcia Anny, by wspomnienia nie dręczyły duszy. Zatrudnił się jako kierowca tramwaju, wynajął maleńki pokój i rzucił się w wir pracy. Wracając późno, padał na łóżko, by uciec w sen. Tak mijały dni, tygodnie, miesiące.

Anna, która otrzymała wiadomość w środku nocy, nie wierzyła własnym oczom. Czytała ją raz za razem, łzy płynęły strumieniem. Czekała na Krzysztofa, liczyła dni do jego powrotu, a on… zdradził ją. Gdy rano Halina zastała córkę w łzach, rzuciła się do niej przerażona.
— Aniu, co się dzieje? Czy z dzieckiem coś nie tak?
— Nie, mamo — szlochała Anna, podając telefon.

Halina przeczytała wiadomość na głos:
*Pokochałem inną. Nie czekaj na mnie. Bądź szczęśliwa. Żegnaj.*
— O mój Boże! — zakryła usta dłonią.
— Mamo, za co on mi to robi? — łkała Anna. — Znalazł sobie inną, gdy był w trasie! A ja… zostałam sama. Jak mam żyć? A nasze dziecko? Tak marzył o maluchu, a teraz nas porzucił!

— Nie mów tak — odparła Halina stanowczo, obejmując córkę. — Masz po co żyć. Niedługo zostaniesz matką. To twój cel, twoja radość. Damy radę, pomogę ci. A on… nie jest wart twoich łez.

Słowa matki nieco uspokoiły Annę. Wciąż kochała Krzysztofa, ale schowała uczucia głęboko w sercu, mając nadzieję, iż wróci. niedługo urodziła zdrowego chłopca, któremu dała na imię Antek. Był kopią ojca — te same oczy, te same jasne loczki. Anna często patrzyła na syna i szeptała:
— Antku Krzysztofowiczu, mój maluszku, jesteś głodny?

Antek rósł bystry i radosny, wypełniając dni Anny światłem. Gdy skończył trzy lata, pojechała z nim do Wrocławia, do przyjaciółki Kasi, która dawno ich zapraszała. Kilka dni po przyjeździe poszli do zoo. Myśląc, iż to niedaleko, wsiedli do tramwaju. I tam, za kierownicą, zobaczyła go — Krzysztofa.

Anna zdrętwiała, serce waliło jak młotem.
— Krzysztof! — wyrwało jej się.

Odwrócił się i ich spojrzenia się spotkały. Przez chwilę zapomniał o wszystkim, patrząc na nią w osłupieniu.
— Cześć, Anno — powiedział cicho, odzyskując równowagę.

Nie od razu zauważył chłopca trzymającego ją za rękę. Gorycz ścisnęła mu gardło — czy urodziła dziecko z innym? Tyle marzyli… ale wtedy Antek podniósł głowę i spytał:
— Mamo, kto to?

— To twój tata — odparła Anna głośno, by Krzysztof usłyszał, i wyszła z tramwaju, ciągnąc syna za rękę.

Krzysztof skamieniał. *Twój tata* — te słowa dudniły mu w głowie. Nie mógł uwierzyć.Krzysztof wyciągnął rękę, by dotknąć twarzy Antka, ale chłopiec przytulił się mocno do mamy, patrząc na niego szeroko otwartymi oczami pełnymi niepewności.

Idź do oryginalnego materiału