Warszawa. Jesienny wieczór. Wilgotny wiatr, zmęczone oczy i jeszcze bardziej zmęczone serce. Kinga wróciła do domu po dziesięciu godzinach spędzonych w supermarketowej hali. W głowie kręciła się tylko jedna myśl:
— Żeby choć Łukasz chociaż ziemniaków usmażył…
Mieszkanie przywitało ją zapachem czegoś smacznego. Kinga zdjęła kurtkę, zrzuciła buty, weszła do kuchni – na stole stały talerze z parującym purée i pieczoną kurczakiem. Obok – łyżki, sól, chleb, czajnik. Łukasz milcząco skinął na krzesło:
— Siadaj.
— Ojej, dzisiaj coś szczególnego? – Kinga wymusiła uśmiech. – To coś nowego?
— Najzwyklejsze danie – wzruszył ramionami. – Ale musimy porozmawiać.
Jedli w ciszy. Kurczak – delikatny, purée – w sam raz słone. Kinga nastawiła czajnik, zaparzyła lipową herbatę. Usiadła naprzeciw męża.
— No to mów. Widzę, iż coś cię gryzie.
Łukasz długo patrzył przez okno. W końcu przeniósł wzrok na żonę.
— Dziadkowie obchodzą w sobotę złote gody. Zaprosili nas.
— A, ci, co dali nam pięć tysięcy złotych na ślub? No i jak pojedziemy? Przecież mieliśmy się rozwieść.
— No to pojedźmy. Tak po prostu. Starszy ludzie, ucieszą się. Wciąż jesteśmy małżeństwem.
Kinga spojrzała na niego z niedowierzaniem. Nie miała siły. Ani na kłótnię, ani na pogodzenie.
— Dobrze, jedźmy. Może ostatni raz wybierzemy się razem w gościnę.
Jechali samochodem ojca Łukasza. On z tatą – z przodu. Kinga – z jego matką na tylnym siedzeniu. Cisza.
— Pokłóciliście się? – szepnęła teściowa.
— Nie – odparła Kinga, wymuszając uśmiech.
— Patrz, jakie obrączki kupiliśmy im na rocznicę. Złote, piękne.
— Piękne – skinęła głową.
— Żyjcie w zgodzie. Za pięćdziesiąt lat wasze dzieci też wam takie podarują.
Kinga spuściła wzrok. Pięćdziesiąt lat? To cała wieczność…
Na jubileuszu było radośnie: młodzież, dorośli, starzy. Stół uginał się od jedzenia, śmiech, toasty. Ale Kinga trzymała się z dala od męża. Kobiety z rodziny Łukasza gwałtownie wciągnęły ją w przygotowanie programu rozrywkowego. Miały kilka ponad trzydziestkę, tak jak ona. Kłóciły się, żartowały z mężów, ale… widać było, iż ich kochają.
Kinga łapała się na pytaniach:
— A ja go kocham? A on – mnie?
Może kiedyś kochała. Ale teraz… Dom – nieprzytulny. Pieniędzy – ciągle brak. Nowej kurtki nie może sobie kupić od trzech lat. Dzieci? On choćby o nich nie wspomina. Pracy porządnej znaleźć nie może. A przecież kiedyś był marzeniem…
Impreza skończyła się późno. Gości rozwieziono. Babcia Hania podeszła do młodych:
— Zostańcie u nas. Przenocujecie. I pomóżcie trochę sprzątnąć.
Kinga i Łukasz w milczeniu zaczęli zbierać ze stołów. Pracowali sprawnie, bez słów. Po dwóch godzinach w domu znów było czysto.
Babcia postawiła herbatę.
— No, Staszek, i pięćdziesiąt lat razem przetrwaliśmy – uśmiechnęła się do dziadka.
— A ile razy o mało się nie rozstaliśmy – burknął. – Aż pod Urząd Stanu Cywilnego doszło.
— Ale wróciliśmy.
— A pamiętasz, jak to ja bez pracy byłem, grosza przy duszy nie miałem – przypomniał dziadek.
— A ty zapomniałeś, jak to za mną wszyscy chodzili? Księżniczką mnie nazywali. A ty świeciłeś jak lampka.
— No tak… Księżniczka – prychnął, ale w jego oczach było ciepło.
Kinga patrzyła na nich – i coś się w niej ścisnęło. Kłócili się, przerywali sobie, ale… kochali. Naprawdę.
— Tacy sami byliśmy – pomyślała. – Młodzi, gorący, urażeni. Pewni swojej racji. A teraz śmieją się z tego, przez co o mało się nie rozstali.
Babcia Hania wyjęła z kieszeni kopertę:
— Macie, kupcie sobie coś na jesień. I nie protestujcie. Nam z dziadkiem nie ubędzie.
Kinga chciała odmówić, ale Łukasz wziął.
— Dzięki, babciu.
— No to idźcie odpocząć. Pokój gotowy.
Pokój był znajomy – tutaj Łukasz spędził dzieciństwo. Tylko teraz w łóżku leżeli we dwoje. Położyli się. Cisza.
— Kinga… – szepnął.
Przytuliła się do niego. Ciepłe, znajome ramię. Nie bogactwo. Nie futro. Po prostu – on.
Łukasz zasnął. A Kinga wpatrywała się w sufit.
— Dobrze, iż się nie rozwiedliśmy. Kupimy jutro płaszcz. A potem, może… I dziecko. A potem, kto wie, może i wnuki. A za czterdzieści dziewięć lat… złote obrączki. Takie same.
Uśmiechnęła się. Pierwszy raz od dawna. I zasnęła. Spokojnie. Obok niego.
Czasem drobne gesty i chwila refleksji wystarczą, by zrozumieć, iż najcenniejsze w życiu często kryje się w rzeczach najprostszych – w cieple drugiego człowieka i cierpliwości, która przemienia codzienne trudności w historię wartą opowiedzenia.