Zdradzony mąż ratuje żonę po śmierci.

newsempire24.com 1 tydzień temu

Kinga głośno uderzyła głową w poduszki powietrzne, które uruchomiły się w ostatniej chwili. Ledwo utrzymywała przytomność, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny, którego tydzień temu pochowała. Czy to naprawdę on? A może umiera i przeniosła się do innego świata, gdzie znów są razem? W głowie wirowały wspomnienia – ten dzień, kiedy dowiedziała się o strasznej wiadomości, jakby się powtórzył, jakby ktoś celowo cofnął ją do bólu, żeby znów zadać cios w serce.

— Nie! — z jej gardła wyrwał się rozdzierający krzyk, wypełniający całe mieszkanie. — Kłamiecie! To niemożliwe! Mój mąż nie mógł mnie zostawić! On by tak nie postąpił! Po prostu nie mógł odejść!

Powoli osunęła się na podłogę, niemal tracąc przytomność. Nie potrafiła zaakceptować rzeczywistości – jak to się stało im, Krzysztofowi? Był przecież taki młody, pełen życia. Jak mógł umrzeć? Dzwonił jego szef i powiedział, iż oderwał się zakrzep, “pogotowie” choćby nie zdążyło przyjechać.

— Nic nie dało się zrobić — mówił na drugim końcu. — Kiedy przyjechali lekarze, Krzysztof już nie żył. — Jego słowa dźwięczały w głowie jak sceny z horroru, których nie da się wymazać.

Co teraz? Jak żyć dalej bez niego? Bez niego choćby oddychać nie potrafiła. Łzy spływały po policzkach, ale Kinga ich nie czuła. Telefon wciąż był przy uchu, a ona wpatrywała się przed siebie, niezdolna wypowiedzieć ani słowa. Chciała, żeby to okazało się koszmarem, który zaraz się skończy i obudzi się, zapominając o tej męce.

Do kostnicy jej nie wpuszczono, dopiero na pogrzebie Kinga zobaczyła na własne oczy, iż to naprawdę on. choćby wtedy do ostatniej chwili miała nadzieję, iż Krzysztof wróci z pracy, roześmieje się i powie, iż to tylko żart. Bo przecież dzisiaj prima aprilis! Ale czy można tak żartować? Dobra, nic, wybaczy… Wszystko wybaczy, byleby wrócił. Ale nie wrócił. Leżał w trumnie, jak żywy.

Kinga rzucała się ku niemu, płakała, błagała, żeby wstał, żeby wrócił. Mdlała, cucono ją amoniakiem. Matka Krzysztofa też ledwo trzymała się na nogach, próbowała uspokoić synową, ale sama była złamana żalem. Tylko ojciec ciągle odciągał Kingę od trumny, prosił, żeby się pozbierała, zaakceptowała, co się stało. A ona wyrywała się, znów biegła do niego, wołała, by wrócił.

Pogrzeb minął jak we mgle. Widziała, jak zamykają trumnę, krzyczała, gdy ją odciągano, błagała, by pozwolili jej położyć się obok. Bo bez Krzysztofa nie da rady żyć. Nie potrafi. Długo zwlekała z rzuceniem grudki ziemi na trumnę – to oznaczało, iż ostatecznie go wypuszcza, zgadza się, iż go nie ma. Ale zaakceptować to wydawało się niemożliwe.

W domu, w pustym mieszkaniu, Kinga próbowała zebrać myśli, ale starczyło jej sił tylko na kilka minut. Skulona pod ścianą przypomniała sobie dzień, kiedy się poznali.

— Pani chyba coś zgubiła? — odezwał się miły głos. — Pani! — uśmiechnął się Krzysztof, zmuszając ją, by się odwróciła.

Przechadzała się koło uniwersytetu, powtarzając wykłady, gdy podał jej jaskrawoczerwoną różę.

— To nie moje — pokręciła głową.

— Teraz jest — odparł. — Taka pani zamyślona, chciałem panią rozweselić.

Kinga zmieszana przyjęła kwiat. choćby nie zauważyła, jak łatwo się poznali, jak odprowadził ją na zajęcia, a potem czekał po wykładach i zaproponował spacer. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jasnowłosy, przystojny, z dobrym spojrzeniem i miękkim głosem – Krzysztof zdobył ją całkowicie. Mówił o swojej rodzinie, planach, marzeniach o wielkiej miłości i dzieciach. Wydawało się, iż zszedł z kart romantycznej powieści.

Ale teraz już go nie będzie…

Ciepły uśmiech wywołany wspomnieniami gwałtownie zniknął, a Kinga znów wybuchnęła płaczem. Nie do zniesienia było wracać do rzeczywistości, która zabrała wszystko, dla czego żyła.

Siedem lat byli razem, trzy lata w małżeństwie. Skromny ślub, bez zbędnego przepychu – nie potrzebowali drogich prezentów, bo dla siebie byli największym skarbem. A teraz Kinga została sama, bez ukochanego, bez cząstki siebie.

Nie pamiętała, jak dotarła do łóżka i zasnęła. Obudził ją poranny telefon. Praca. Szef dał jej czas na dojście do siebie, ale zastępca nie radził sobie z dokumentami – musiała wrócić.

— Kinga, cześć! To Tomek. Masz chwilę? Mam pytanie do pracy.

— Mów — odpowiedziała sucho, bez śladu emocji.

— No właśnie, nie mogę ogarnąć tych raportów z nowego laminatu… Nie wiem, w które pole wpisać numer artykułu.

Kinga choćby nie poczuła złości czy irytacji. Po prostu spokojnie wyjaśniła, co gdzie wpisać, i zakończyła rozmowę. Rzuciła się na poduszki, wpatrując się w puste miejsce obok. Łzy chyba już wyschły, ale oczy piekły, jakby ktoś nasypał do nich piasku. I ona to znała – w dzieciństwie chłopak z sąsiedztwa, gdy się pokłócili w piaskownicy, rzucił jej garść piasku prosto w twarz. Ból był wtedy równie ostry i nieprzyjemny.

Z wysiłkiem zebrała się w sobie i powłóczyła nogami do kuchni. Musiała coś zjeść – przez ostatnie trzy dni prawie nic nie brała do ust. Ale na widok jedzenia zrobiło jej się niedobrze. choćby patrzeć nie chciała. Wypiła tylko szklankę wody i wróciła do pokoju.

Bała się dotykać albumów, otwierać filmów w telefonie. Nie zniosłaby jego głosu. I tak brzmiał w głowie, ciągle wydawało się, iż jest gdzieś blisko, woła ją. Ale gdy się odwracała, za każdym razem czuła ból – jego nie ma. I już nie będzie.

Minął tydzień od pogrzebu, i Kinga postanowiła wrócić do pracy. Tam, wśród dokumentów i zadań, mogła chwilowo zapomnieć. Stała się maszyną, wykonującym obowiązki bez uczuć. Tak było łatwiej. Lepiej nie czuć nic, niż znosić ten nieznośny ból.

W piątek zdecydowała się pojechać do rodziców, by spędzić weekend w ich domku za miastem. Dawno namawiali ją, ale KingaKinga spojrzała przez okno na pierwszy śnieg tej zimy i pomyślała, iż może jednak będzie dobrze, bo przecież wiosna zawsze przychodzi, choćby po najdłuższej zimie.

Idź do oryginalnego materiału