„Ty już za mnie zadecydowałeś?!” — historia jednego nieudanego wesela
Hania siedziała przy stoliku w przytulnej restauracji w centrum Poznania, czekając na swojego narzeczonego, Bartosza. Był jakoś spięty, co chwilę wyciągał telefon i nerwowo zerkał na ekran.
— Bartek, dziś jakbyś nie swój. Co się dzieje? — zapytała, starając się nie pokazać niepokoju.
— Poczekaj chwilę, zaraz wszystko wyjaśnię. Czekamy tylko na rodziców… — odparł, machając ręką.
— Na jakich rodziców?
— Na moich. I jeszcze dwie osoby z nimi będzie. Nie przyszliśmy tu tylko na kolację — musimy coś omówić.
Hania się spięła. Znała Bartosza od pół roku i nauczyła się rozpoznawać jego „ważne rozmowy” po tonie. I nigdy nie kończyły się dobrze.
Po dziesięciu minutach do stolika podeszli rodzice Bartosza — Marek i Jolanta, a za nimi dwie obce osoby.
— Poznajcie: to Krzysztof i Agnieszka — powiedział Bartosz z szerokim uśmiechem. — Interesują się twoim mieszkaniem. Chcą je wynająć na dłużej.
— Moim… mieszkaniem? — Hania ledwo utrzymała widelec.
— No jasne. Mają poważne zamiary — są gotowi płacić 3000 złotych miesięcznie. A my po ślubie przeprowadzamy się do moich rodziców. Mają dom za miastem, miejsca nie brakuje. Po co trzymać puste mieszkanie? Będzie przynosić dochód!
Hania poczuła, jak jej palce lodowacieją. Bartosz, nie zauważając jej reakcji, wyjął z teczki dokumenty.
— Proszę, już wszystko ustaliłem z bankiem. Przeniesiem twoją hipotekę na nasza dwójkę — rata będzie niższa. I łatwiej będzie spłacać.
— Ty… już wszystko załatwiłeś? — głos Hani drżał. — choćby mnie nie pytając?
— No co ty, jak małe dziecko! — wtrąciła się Jolanta. — Bartek dba o waszą przyszłość. Przecież jesteście już prawie rodziną!
Krzysztof i Agnieszka wymienili spojrzenia.
— Przepraszam, a mieszkanie jest na was? — spytała Agnieszka, patrząc na Bartosza.
— Jeszcze nie, ale…
— W takim razie przepraszamy, ale to nie są odpowiednie warunki — powiedział sucho Krzysztof. — Nie wiedzieliśmy, iż właścicielka choćby nie jest w temacie. Miłego wieczoru.
Wstali i wyszli, zostawiając za sobą niezręczną ciszę.
— No proszę — oburzyła się Jolanta. — Takich uczciwych ludzi spłoszyliście! I wszystko przez twoją scenę, Haniu!
— Scenę? — Hania powoli wstała. — To nie scena. To moje prawo — decydować, co zrobić z moim mieszkaniem.
— Ty na serio?! — Bartosz zbladł. — Przecież wszystko zaplanowaliśmy!
— Ty wszystko zaplanowałeś. Za nas oboje. Bez mnie. I nie zamierzam budować przyszłości z kimś, kto uważa to za normalne.
— Haniu, uspokójmy się…
— Nie. Ślubu nie będzie.
Wyszła z restauracji, nie oglądając się za siebie. I nie odpowiedziała już na żadną wiadomość.
A w domu, siedząc na parapecie z kubkiem gorącej herbaty, pomyślała tylko jedno:
„Lepiej sama — ale z szacunkiem do siebie, niż z kimś, kto tego nie rozumie”.