To będą jej pierwsze samotne święta. "Nie stać cię na taki wyjazd, mamo"

kobietaxl.pl 3 godzin temu

Mam jedną córkę, wychowałam ja sama i wszystko dla niej poświęciłam. Pracowałam na dwa etaty, żeby miała to, co rówieśnicy, utrzymywałam, aż skończy studia. Kiedy wyszła za mąż za Piotra, który wtedy ledwie skończył medycynę, zamieszkali w moim mieszkaniu. Oddałam im salon i sypialnię, musiał wystarczyć mi zaledwie jeden pokój, bo tamte dwa uznali za swoje królestwo. Nie dokładali się do czynszu, bo oszczędzali na swój wymarzony dom, nie naciskałam. Głównie to ja kupowałam jedzenie, ja płaciłam za prąd i ja bawiłam pierwszego wnuka, bo oni stale pracowali.

W końcu zrobili wymarzone kariery, przeprowadzili się do swojego domu. Tam urodził się drugi wnuk, jeździłam, pomagałam przy dzieciach, sprzątałam, gotowałam. Święta tradycyjnie były u córki, bo dom duży i więcej miejsca. Poza tym, na święta przyjeżdżała zawsze matka Piotra, bo on pochodzi z niedużego miasteczka. Jest wdową i znaną u siebie lekarką, zawsze z zadartą głową i uważającą siebie za honorowego gościa. Nie pomagała, nie sprzątała ze stołu. To ja najpierw stałam u siebie w domu w kuchni, żeby przygotować świąteczne potrawy, potem pomagałam córce nakrywać do stołu, podawać i sprzątać. Nierzadko dokładałam się do świąt ze swojej skromnej emerytury, bo oni teoretycznie robili jakieś zakupy, ale i tak zawsze czegoś brakowało. Matka Piotra przywoziła zrobione przez pacjentki ciasta, nigdy niczego sama nie zrobiła, nie ugotowała, ani nie upiekła. Ale i tak to ona była najważniejsza.

Tolerowałam taki stan rzeczy, bo w końcu widywała syna i wnuki rzadko. Ja byłam blisko, byłam na miejscu. Zawsze oddana, zawsze na posterunku. Ale nie narzekałam. Rodzinne święta są dla mnie bardzo ważne, zawsze o tym mówiłam córce. To czas na bycie z bliskimi, bo przecież rodzina jest najważniejsza.

W tym roku już takich świat nie będzie. W połowie listopada córka oznajmiła mi, iż wyjeżdżają na Teneryfę. Marzy im się trochę słońca, nie chcą już godzinami siedzieć przy stole. Zabierają ze sobą matkę Piotra, bo przecież nie zostanie sama w święta. Zapytałam córki, co będzie ze mną, usłyszałam tylko, iż przecież „stale się widujemy, a i tak nie stać cię na taki wyjazd, mamo”. Serce dosłownie na chwilę mi zamarło. Nie wiem, ile kosztują takie wczasy, ale przecież mam jakieś oszczędności, to po pierwsze, po drugie, stać ich na to, by dołożyć się do mojego wyjazdu. Dzięki mnie i mojej pracy zaoszczędzili sporo pieniędzy, na niańki, panie do sprzątania, na dania świąteczne z restauracji. Nic jednak córce nie powiedziałam. Spotykamy się, jakby wszystko było normalnie. Bo przecież, jak się obrażę, to nie będę też widywać swoich wnuków. A córka i jej dzieci to wszystko, co na tym świecie jest dla mnie ważne. Nie mam bliskiej rodziny, z dalszą nie utrzymuję wielkich kontaktów, mój świat kręcił się tylko wokół mojej jedynaczki.

Dziś myślę, iż to był błąd, iż dałam się okrutnie wykorzystać. Nie tego jednak spodziewałam się po swoim jedynym dziecku. Zawsze słyszałam, iż dobro wraca. Wydawało więc mi się, iż jeżeli będę dobrą matką, to moja córka mi się odwdzięczy. Jakże się myliłam. I to jest chyba najbardziej przykre.

Teresa

Idź do oryginalnego materiału