Zbyt wiele troski

newsempire24.com 3 dni temu

Zbyt wiele troski

Obudził mnie zapach smażonej cebuli i dziwny dźwięk. W pokoju było ciemno, ale za ścianą słychać było brzęk garnków i bulgotanie.

— Szósta rano, serio? — mruknąłem, przecierając oczy.

W kuchni, w czerwonym fartuchu z napisem „Królowa kuchni”, stała teściowa — Krystyna Nowak. Zręcznie przewracała kotlety na wielkiej patelni, przy tym głośno nuciła „Hej, sokoły”.

— Dzień dobry, Mikołaju! — zawołała wesoło, choćby się nie odwracając. — Postanowiłam was dziś porządnie nakarmić! Kotlety domowe! Bez bułki tartej, jak lubi Zosia!

— Zosia śpi — próbowałem się uśmiechnąć. — I ja też spałem. Dzisiaj sobota.

— Co ty, kochanie! Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje! Ja o piątej już wstałam, szybki prysznic, a potem biegłam po podwórku — ruch to zdrowie, wiesz? A potem pomyślałam: trzeba zrobić coś smacznego!

Powoli nalałem sobie kawy. Gdy pierwszy łyk trafiał do gardła, do kuchni wpadła moja matka — Janina Kowalska — w legginsach i z matą do jogi pod pachą.

— Mikołaj, dzień dobry! Nie zapomniałeś? Dzisiaj idziemy na pilates!

— Janino — Krystyna uśmiechnęła się z nutką ironii — już wróciłaś?

— Tak! — odparła moja matka z werwą. — Obiegłam okolicę, sprawdziłam, gdzie można kupić świeże warzywa, i znalazłam studio jogi! A propos, Krysiu, kotlety o tej porze to przesada. Wiesz, ile tam tłuszczu?

— Spróbowałabyś, zanim ocenisz — teściowa zrobiła krok w jej stronę. — To pierś z kurczaka, żadnego tłuszczu. Zosia je uwielbia od małego, zawsze w sobotę dla niej smażę.

— A Mikołaj nie je smażonego! — ostro odcięła się Janina. — Ma wrażliwy żołądek, od dziecka gotowałam mu tylko na parze.

Zatopiłem twarz w dłoniach.

To piekło. Domowe piekło.

Wieczorem w łazience rozegrała się scena numer dwa.

— Dlaczego moja gąbka leży na podłodze?! — wrzasnęła Krystyna.

— Może dlatego, iż twoją gąbką zrzuciłaś wszystkie inne? — nie pozostawiła tego Janina.

— Ja?! U mnie wszystko ładnie! To twoje kremy i mikstury zalewają półki! Nie mogę choćby otworzyć szafki!

— To ziołowe toniki!

— To śmieci, Janino! Śmieci!

Zamknąłem laptop. Praca była niemożliwa.

— Zosiu — szepnąłem do żony. — Musimy porozmawiać.

— Nie teraz — machnęła ręką. — Gram w grę, jestem w finale.

— Zosiu — wstałem. — Albo teraz, albo przeprowadzam się do drewutni.

Wstrzymała grę i westchnęła:

— O czym?

— O tym, iż w naszym domu mieszkają dwie kobiety, które uważają, iż to ich kuchnia, ich łazienka i ich ja.

— To tylko chwilowe…

— To już trzeci tydzień — syknąłem przez zęby. — Przestałem pić kawę, bo w kuchni trwa wojna. Nie mogę skorzystać z łazienki, bo sedes jest zajęty przez słoiki. Wczoraj twoja mama poukładała moje książki według rozmiaru. A moja anulowała nasz Netflix, żeby oglądać „Taniec z gwiazdami”.

— Ale one chcą dobrze…

— Tak, jasne — wstałem. — Jutro spalą się nawzajem na stosie z moich ulubionych powieści.

Następnego ranka wybuchła wielka bitwa.

Krystyna zaczęła gotować swój „legendarny” barszcz. Janina, dowiedziawszy się o tym, wyciągnęła swój as z rękawa — „zupę warzywną bez soli i tłuszczu”. Obie zaczęły równolegle szatkować kapustę.

— Mój barszcz Zosia zawsze zjada! Z chlebem i śmietaną! — oznajmiła Krystyna.

— Bo od dziecka ją do tego przyzwyczaiłaś! — odparowała Janina. — W jej wieku trzeba jeść zdrowo! Zdrowie jest ważniejsze niż smak.

— A miłość matki ważniejsza niż twoje fitnessy!

— Fitness to zdrowie! A twój barszcz to zawał w misce!

Nie wytrzymałem:

— Dość! Ja też mam swoje preferencje, i nie jem ani barszczu, ani bezsmakowej zupy! Gdzie moje płatki?

— Wyrzuciłam, pełno tam konserwantów — odpowiedziały obie jednym głosem.

— Co…?

Wyszedłem z kuchni. Na zewnątrz mżył deszcz. Włożyłem kurtkę, szturchnąłem psa i ruszyłem przed siebie.

Po godzinie dogoniła mnie Zosia. Jechała na rowerze, z parasolem i termosem kawy.

— Zrozumiałam — powiedziała. — To przesada.

— Tak myślisz? — nie patrzyłem na nią.

— Pogadam z nimi.

— Nie gadaj. Działaj.

Tego wieczoru zwołałem „naradę rodzinną”. Przy stole zebrali się wszyscy.

— Szanowne mamy — zacząłem. — Bardzo was kochamy. Ale mieszkanie z wami pod jednym dachem to jak wpuszczenie lwa i tygrysicy do jednej klatki.

— Kto tu jest tygrysicą?! — oburzyła się Krystyna.

— Oczywiście ja jestem lwem — ripostowała Janina.

— Stop! — Zosia uniosła ręce. — Mamy rozwiązanie. Mamy domek gościnny. Ale tylko jeden. Dlatego proponujemy… rotację.

— Co?! — obie zmrużyły oczy.

— Każda z was będzie mieszkać w domku na zmianę. Tydzień tu, tydzień tam.

— Ale ja nie mogę bez kuchni! — zaprotestowała Krystyna.

— Tam jest kuchenka — powiedziała Zosia.

— A ja nie mogę bez wanny z solą — wtrąciła Janina.

— Tam jest prysznic i można postawić dyfuzor — spokojnie odparłem.

— Nie zgadzam się! — prawie jednocześnie krzyknęły obie.

— W takim razie wyprowadzacie się. Obie. Na zawsze.

— To szantaż! — stwierdziła Krystyna.

— To wolność — odparła Zosia.

Następnego ranka w domu pachniało kawą. Jedną. Bez kotletów.

Wyszedłem na taras. Siedziały tam obie mamy, w kocach, z kubkami herbaty.

— Zdecydowałyśmy. Będziemy się zamieniać — oznajmiła Krystyna.

— Ale następnym razem ja pierwsza w domu — dodała Janina.

— Dlaczego ty?! — zżymnęła się teściowa.

— Bo jestem starsza!

— Ty…

— MAMY! — uniosłem rękę. — Albo się dogadacie, albo wynajmę sobie mieszkanie i zamieszkam tam sam. Z psem. I matą do jogAle zanim zdążyłem dokończyć myśl, w drzwiach stanął dziadek Marian z walizką i uśmiechem od ucha do ucha, oznajmiając, iż przyjechał na tydzień – a może i dłużej.

Idź do oryginalnego materiału