Zazdrość po polsku, czyli co ona ma, czego ja niby nie mam?!

seksdylematy.blog 3 godzin temu

Ach, zazdrość… To to uczucie, które pojawia się nagle i bez zaproszenia, jak teściowa na niedzielnym obiedzie. Nie wiadomo skąd się bierze, ale nagle — BAM! — widzisz ją. Tę „inną”. I od razu uruchamia się tryb detektywa: „czy to jej włosy tak lśnią, czy to Photoshop w realu?”

Dlaczego tak wiele z nas, Polek, ma w sobie tę nutkę zazdrości o inne kobiety? Otóż moja droga, wszystko zaczyna się już w przedszkolu. Tam nauczyłyśmy się, iż kto ma najładniejszą sukienkę z falbankami, ten rządzi piaskownicą. A potem już z górki: liceum, gdzie „ładna” to była waluta społeczna, a na studiach – niech pierwszy rzuci torebką ten, kto nie porównał swojej sylwetki do tej koleżanki z siłki, co „niby nic nie robi, a wygląda”.

Polska zazdrość ma swoje regionalne odmiany. W Warszawie — zazdrościmy stylówek, w Krakowie — inteligencji (i ewentualnie męża z dobrym etatem), a w Trójmieście? No wiadomo — tam wszystko musi być „fit” i „eko”, więc zazdrość o sałatkę z jarmużu jest jak najbardziej na miejscu.

Ale nie dajmy się zwariować! Prawda jest taka, iż każda z nas ma coś, czego inna może zazdrościć. Jedna ma włosy jak z reklamy szamponu, druga potrafi upiec sernik, który leczy duszę, a trzecia… po prostu nie przejmuje się tym wszystkim. I może to właśnie jej powinniśmy zazdrościć najbardziej?

Zatem, kochana — następnym razem, gdy zobaczysz „tę idealną” dziewczynę w windzie, zamiast sprawdzać, czy przypadkiem nie ma cellulitu, powiedz jej, iż świetnie wygląda. Bo największym trendem tej wiosny jest kobieca solidarność. A zazdrość? Zostawmy ją na półce obok zeszłorocznych kompleksów.

Wilczyca

Idź do oryginalnego materiału