Zbyt ufny mąż i flakonik z trucizną
— Jesteśmy, mamo — powiedział Leon, otwierając przed matką drzwi samochodu.
Barbara wysiadła i spojrzała w górę, na okna swojego mieszkania. Westchnęła.
— Co, mamo, znowu źle?
— Nie, synu. — Zerknęła mu w oczy, w których malowała się szczera troska. — Całe życie spędziłam w tym mieszkaniu. Najpierw z rodzicami, potem z mężem. Tu ciebie przyniosłam ze szpitala. Byłeś taki śliczny. — Zamilkła na chwilę. — Pamiętasz, jak kupowaliśmy zasłony po remoncie? A teraz… — Znów rzuciła okiem na okna.
Ileż czasu spędziła, patrząc z kuchni na podwórko, wypatrując swojego Tadeusza. Gdy tylko zauważyła, iż idzie, od razu sprawdzała, czy kolacja jeszcze ciepła. Zawsze zostawiała gaz włączony pod czajnikiem – Tadeusz lubił pić wrzątek, koniecznie z kostką cukru. Słodzonej herbaty nie znosił. Wiejska natura.
— Chodź, mamo — oderwał ją od wspomnień syn, dotykając jej dłoni. — Kinga pewnie już się niecierpliwi.
— Kinga… — powtórzyła cicho Barbara. — Ani razu do mnie nie przyszła. Czekała na moją śmierć?
— Daj spokój, mamo — przerwał jej ostro syn.
Weszli na drugie piętro starej kamienicy w centrum Krakowa. Leon otworzył ciężkie drzwi, na których widać było ślady po wkrętach i niegdysiejszej tabliczce z napisem: „Prof. Jan Kowalski”.
Szwagierka wyjrzała z pokoju, prychnęła i zniknęła.
— Proszę, mamo, zaraz zrobię herbatę, z cytryną, tak jak lubisz — powiedział Leon.
Barbara przeszła do małego pokoju, który kiedyś należał do syna, a jeszcze wcześniej do niej. Z ciężkim westchnieniem opadła na wytarty fotel, odchyliła głowę i przymknęła oczy.
„Co teraz będzie?” — pomyślała.
***
Barbara wyszła za mąż późno. Ojciec-profesor widział w niej swoją następczynię, chciał, by kontynuowała jego badania. Zalecało się do niej wielu. „Nie śpiesz się, córeczko. Chłopakom chodzi o nazwisko twojego ojca, nie o ciebie” — mawiała mama.
Ale w wieku trzydziestu lat sama zakochała się w niezdarnym młodym asystencie. Ojciec go uwielbiał, przepowiadał mu wielką karierę. Pewnie dlatego zgodził się na ślub. Rok później przeszedł na emeryturę, oddając katedrę zięciowi. On i mama wyprowadzili się na wieś, zostawiając mieszkanie młodym.
Z Tadeuszem żyli dobrze, tylko z dzieckiem jakoś nie wychodziło. Barbara już traciła nadzieję, gdy w końcu się udało. Jakaż była radość! Gdy urodził się syn, o nauce musiała zapomnieć. Tadeusz chciał, by siedziała w domu i wychowywała chłopca.
Sam pracował na katedrze za dwóch. Pisał artykuły, książki. Nie obyło się bez zazdrośników. Gdy Leon, nazwany na cześć dziadka, był w siódmej klasie, Tadeusz zmarł na zawał. Nie wytrzymał ataków tych, którzy nazywali go dorobkiewiczem i pseudonaukowcem, który zrobił karierę dzięki małżeństwu z córką profesora.
Barbara została sama z synem. Nie wróciła już na uczelnię — co z niej za wykładowczyni? Wszystko zapomniała. Sprzedała dom po rodzicach. Pieniędzy starczało. Potem Leon skończył studia, zaczął pracę.
Gdy przyprowadził do domu Kingę, Barbara od razu zrozumiała, iż to poważne. Syn miał oczy tylko dla pięknej dziewczyny. Matczynym sercem wyczuwała do niej niechęć. Pytała: skąd jest? kim są jej rodzice? Kinga odpowiadała wymijająco. ZakochanBóg jeden wiedział, ile jeszcze takich naiwnych jak Leon wpadnie w sidła jej uśmiechu, ale teraz, patrząc na szczęście syna z Veroniką, Barbara wiedziała, iż najgorsze mają już za sobą.