Zatoka
Samochody stanęły w martwym korku, wciśnięte jeden za drugim. Ani w przód, ani w tył – żadnego ruchu od ponad pół godziny. Wszystkie szyby były zamknięte, klimatyzacja działała na pełnych obrotach. Na zewnątrz panował nieznośny upał, temperatura sięgała ponad trzydziestu stopni, dokładnie jak zapowiadał radio w prognozie pogody.
Powietrze nad rozgrzanym asfaltem falowało, tworząc miraże. W środku Toyoty było chłodno, ale bezruch i widok zastygłego krajobrazu za szybą dawał się we znaki.
Kasia odkręciła nakrętkę plastikowej butelki i łyknęła kilka haustów wody. Jakub zauważył, iż zostało już kilka – mniej niż jedna trzecia. Piła często, nie proponując mu ani kropli. Oczywiście, odmówiłby, ostatni łyk oddałby jej bez wahania. Ale ona zachowywała się, jakby był tylko niewidzialnym cieniem.
– I ile to jeszcze potrwa? – zapytała Kasia, nerwowo zaciągając się drinkiem.
To były jej pierwsze słowa od ich wyjazdu z działki. Milczenie Kasi było gorsze niż krzyk. Wolałby, gdyby wrzeszczała. Nie kłócili się, ale jeżeli coś poszło nie tak, Kasia milkła na godziny, a choćby dni, swoim zachowaniem pokazując, iż to on zawinił. Przyznawał się do winy, przepraszał, wysłuchiwał jej monotonnych wyrzutów, aż w końcu się godzili.
– Na co czekasz? Zrób coś! – rzuciła Kasia, jakby to on odpowiadał za ten koszmar na obwodnicy Warszawy.
Tym razem on milczał. Nie wiedział, co powiedzieć.
– Po co w ogóle pojechaliśmy na tę głupią działkę? Ty to jeszcze rozumiem, ale ja? Żeby siedzieć za płotem, gdy ty pieścisz się z córką? Mogłam wtedy wyjść z Niną na lody albo chociaż pooglądać wystawy w galerii. – Kasia głośno pociągnęła nosem.
– No i proszę, nos zapchany. Brakowało tylko, żebym się rozchorowała od tej klimatyzacji – dodała, krzywiąc się.
Jakub wyłączył klimatyzację.
– Żartujesz sobie? W tej spiekocie samochód nagrzeje się w minutę! Chcesz, żebyśmy się tu udusili? – warknęła Kasia.
Nie pamiętał, by kiedykolwiek mówiła tak dużo. To go zaniepokoiło. Nie odezwał się, tylko ponownie włączył klimatyzację.
Przed nimi, między rzędami samochodów, szedł mężczyzna. Zanim dotarł do Toyoty Jakuba, wsiadł do auta w sąsiednim pasie.
– Widziałeś? Wrócił stamtąd. Może wie, co się stało? – zasugerowała Kasia.
– Możliwe – mruknął Jakub.
– To po co siedzisz? Idź, dowiedz się – rzuciła, choćby na niego nie patrząc.
– Co mam się dowiedzieć? Korki mogą ciągnąć się kilometrami. Myślisz, iż w pół godziny zdążył tam dojść i wrócić? Wątpię. – Spojrzał na nią i znów poczuł, iż zawinił.
– No dobra, ale nie możemy tu stać wiecznie. W końcu ruszymy. Wszyscy czekają spokojnie. To obwodnica, nie jakaś lokalna uliczka. Pół Warszawy stoi. – Jakub urwał. Kasia też milczała, wpatrzona przed siebie.
– Dobrze. – Wysiadł z samochodu.
Rozejrzał się. Rzędy aut ciągnęły się zarówno przed nimi, jak i za nimi. Tamten mężczyzna wsiadł do czerwonego samochodu. Jakub podszedł i zapukał w szybę. Kierowca opuścił ją o połowę.
– Przepraszam, czy pan szedł tam dalej? Nie wie pan, dlaczego stoimy?
– Wygląda na to, iż cała obwodnica stoi. Nikt nic nie wie. Może wypadek, może zamach.
Jakub niczego nowego się nie dowiedział. Sam tak myślał. Na zewnątrz panował duchotNa zewnątrz panowała dusząca spiekota, ale Jakub, stojąc nad psem leżącym na asfalcie, poczuł, iż po raz pierwszy od dawna coś w jego życiu zaczyna układać się adekwatnie.