13 listopada 2025 Dziś po raz kolejny przeglądam stare kartki w dzienniku i natrafiłam na jedną z tych pamiętnikowych opowieści, które wciąż budzą we mnie sprzeczne emocje.
Zostaniesz u nas na jakiś czas, bo nie stać nas na wynajem! powiedziała mi przyjaciółka, kiedy po raz pierwszy usłyszałam te słowa.
Jestem Anną Kowalską, mam 65 lat i mimo upływu lat wciąż czuję w sobie energię, która pcha mnie w podróże po Polsce. Z przyjemnością, ale i nutą nostalgii, wspominam młodość, kiedy mogłam wybrać się nad Bałtyk w Gdańsku, rozbić namiot w Bieszczadach, wypłynąć łodzią po Wiśle w Krakowie, a wszystko to za niewielką sumę złotych, którą łatwo było odłożyć.
Te beztroskie czasy już dawno odeszły. Zawsze lubiłam poznawać ludzi na plaży w Sopocie, w teatrze w Warszawie, w kawiarniach na Starym Mieście. Niektóre znajomości zrodziły się na zawsze.
Pewnego lata w małym pensjonacie przy jeziorze w Mazurach spotkałam Grażynę. Razem dzieliłyśmy pokój, a po kilku latach rozstaliśmy się jako przyjaciółki, wymieniając się listami przy okazji świąt. Pewnego dnia otrzymałam bez podpisu telegram: O trzeciej nad ranem przyjeżdża pociąg. Czekaj na mnie na stacji!. Nie miałam pojęcia, kto mógł go wysłać. Nie wyjechaliśmy więc z mężem Janem w podróż, ale o czwartej nad ranem rozległ się dzwonek do drzwi.
Otworzyłam je i zobaczyłam na progu Grażynę, dwie nastoletnie dziewczyny Kasię i Martę, babcię Zofię i mężczyznę o imieniu Piotr. Mieli przy sobie mnóstwo bagażu. Jan i ja stałyśmy jak oszołomione, ale wpuściliśmy gości do mieszkania. Grażyna odezwała się:
Dlaczego nie wyjechałaś po nas? Przecież wysłałam telegram! A tak w ogóle, taksówka kosztuje!
Przepraszam, nie wiedziałam, kto go wysłał!
Miałam twój adres. Oto jestem.
Myślałam, iż będziemy tylko pisać listy
Grażyna dodała, iż jedna z dziewczyn w tym roku skończyła liceum i chce studiować. Reszta rodziny przyjechała, by ją wspierać.
Będziemy mieszkać u ciebie! Nie stać nas na wynajem, a wy mieszkacie blisko centrum!
Byłam zszokowana. Nie byliśmy spokrewnieni, więc nie rozumiałam, dlaczego mieliśmy ich przyjąć. Musieliśmy ich karmić trzy razy dziennie. Przynosili trochę jedzenia, ale nie gotowali, a ja musiałam wszystko przygotowywać.
Po trzech dniach nie wytrzymałam i poprosiłam Grażynę i jej krewnych, by się wyprowadzili. Nie obchodziło mnie, dokąd pójdą. Wybuchł skandal Grażyna zaczęła rozbijać naczynia i krzyczeć histerycznie. Byłam po prostu przerażona jej zachowaniem. W końcu wyszli, a przy wyjściu ukradli mój szlafrok, kilka ręczników i, niemożliwie, duży garnek z kapustą. Nie mam pojęcia, jak udało im się go wynieść po prostu zniknął!
Tak zakończyła się nasza przyjaźń. Dzięki Bogu! Nie słyszałam już o Grażynie ani nie widziałam jej twarzy. Teraz, kiedy spotykam nowych ludzi, zachowuję większą ostrożność i nie zapominam, iż choćby najbardziej niewinna prośba może przerodzić się w nieprzyjemny dramat.












