Wanda głucho uderzyła się o poduszki powietrzne, które wystrzeliły w ostatniej chwili. Ledwo trzymała się świadomości, nie mogąc oderwać wzroku od osoby, którą pochowała tydzień temu. Czy to naprawdę możliwe? A może umiera i przeniosła się w inny świat, gdzie znów są razem? W głowie wirowały wspomnienia – ten dzień, kiedy usłyszała straszną wiadomość, powtórzył się, jakby ktoś celowo cofnął ją w czasie, by ponownie przejść po jej sercu ostrymi nożami.
— Nie! — wydarł się z jej gardła rozdzierający krzyk, wypełniający całe mieszkanie. — Wy wszyscy kłamiecie! To niemożliwe! Mój mąż nie mógł mnie zostawić! On by tak nie postąpił! On po prostu nie mógł odejść!
Powoli osunęła się na podłogę, bliska omdlenia. Nie mogła zaakceptować rzeczywistość: jak to mogło się przytrafić im, Mikołajowi? Był taki młody, pełen życia. Jak mógł umrzeć? Zadzwonił do niej jego szef, informując, iż oderwał mu się zakrzep, „pogotowie” choćby nie zdążyło przyjechać.
— Nic nie dało się zrobić — mówił przez telefon. — Kiedy przyjechali lekarze, Mikołaj już nie żył. — Jego słowa dźwięczały w jej głowie jak dialogi z horroru, których nie da się wymazać.
Co teraz? Jak żyć dalej bez niego? Bez niego nie potrafiła choćby oddychać. Łzy spływały po policzkach, ale Wanda ich nie czuła. Telefon wciąż przyciskała do ucha, wpatrzona przed siebie, niezdolna wyrzucić z siebie słowa. Chciała, żeby to był tylko koszmar, z którego zaraz się obudzi i zapomni o tym bólu.
Nie wpuszczono jej do kostnicy, dopiero na pogrzebie zobaczyła na własne oczy, iż to naprawdę był jej mąż. choćby wtedy do ostatniej chwili łudziła się, iż Mikołaj wróci z pracy, roześmieje się i powie, iż to tylko żart. Przecież to prima aprilis! Ale czy można tak żartować? W porządku, ona mu wybaczy… Wszystko, byleby tylko wrócił. Ale nie wrócił. Leżał w trumnie, jak żywy.
Wanda rzucała się ku ciału, szlochała, błagała go, żeby wstał, żeby wrócił. Mdlała, budzono ją amoniakiem. Matka Mikołaja ledwo trzymała się na nogach, próbując uspokoić synową, ale sama była złamana rozpaczą. Tylko ojciec wciąż odciągał Wandę od trumny, prosząc, by wzięła się w garść, zaakceptowała to, co się stało. A ona wyrywała się, biegła z powrotem, wolała go.
Pogrzeb minął jak we mgle. Widziała, jak zamykają wieko trumny, krzyczała, gdy ją odciągano, błagała, by położyli ją obok. Bo bez Mikołaja nie da rady żyć. Nie potrafi. Długo wahała się, zanim rzuciła grudkę ziemi na trumnę – to znaczyłoby pogodzić się z jego odejściem. A to wydawało się nie do przyjęcia.
W domu, w pustym mieszkaniu, Wanda próbowała zebrać myśli, ale wytrzymała tylko kilka minut. Skulona pod ścianą przypomniała sobie dzień, w którym się poznali.
— Dziewczyno, chyba coś pani upuściła? — rozległ się miły głos. — Dziewczyno! — Mikołaj się uśmiechnął, sprawiając, iż się odwróciła.
Spacerowała koło uniwersytetu, powtarzając wykłady, gdy podał jej jasnoczerwoną różę.
— To nie moje — zaprzeczyła.
— Teraz jest pani — uśmiechnął się. — Taka zamyślona. Chciałem panią rozweselić.
Wanda zawstydzona przyjęła kwiat. choćby nie zauważyła, jak łatwo się poznali, jak odprowadził ją na zajęcia, by potem czekać i zaproponować spacer. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jasnowłosy, przystojny, z dobrym spojrzeniem i miękkim głosem — Mikołaj całkowicie ją urzekł. Mówił o rodzinie, planach, marzeniach o wielkiej miłości i dzieciach. Wyglądał, jakby wyszedł z kart romantycznej książki.
Ale tego już nigdy nie będzie…
Ciepły uśmiech wywołany wspomnieniami zgasł, a Wanda znów wybuchnęła płaczem. Było nie do zniesienia wracać do rzeczywistości, która zabrała wszystko, dla czego żyła.
Siedem lat byli razem, trzy w małżeństwie. Skromne wesele, bez zbędnego przepychu — nie potrzebowali drogich prezentów, bo byli dla siebie największym darem. A teraz Wanda została sama, bez ukochanego, bez części siebie.
Nie pamiętała, jak dotarła do łóżka i zasnęła. Obudził ją poranny telefon. Praca. Szef dał jej czas na powrót do siebie, ale zastępca nie radził sobie z dokumentami — musiała wrócić.
— Wanda, cześć! To Marek. Masz minutkę? Mam pytanie o pracę.
— Mów — odpowiedziała sucho, bez śladu emocji w głosie.
— Nie ogarniam tych raportów z laminatami… Gdzie wpisać artykuł?
Nie czuła choćby złości czy irytacji. Spokojnie wytłumaczyła i zakończyła rozmowę. Padła na poduszki, wpatrując się w puste miejsce obok. Łzy zdawały się już wyschły, ale oczy paliły, jakby wsypano do nich piasku. Pamiętała to uczucie z dzieciństwa, gdy sąsiedzi wyrzucili jej garść piasku w twarz podczas kłótni w piaskownicy.
Z wysiłkiem zebrała się i powlokła do kuchni. Musiała coś zjeść — ostatnie trzy dni prawie nic nie jadła. Ale na widok jedzenia zrobiło się jej niedobrze. Wypiła tylko szklankę wody i wróciła do pokoju.
Bała się dotykać albumów, włączać nagrań na telefonie. Nie mogła słuchać jego głosu. I tak brzmiał w jej głowie, raz po raz wydawało się, iż jest gdzieś blisko, woła ją. Ale gdy się odwracała, zawsze była ta sama rozpacz — go nie ma. I już nie będzie.
Minął tydzień od pogrzebu, i Wanda postanowiła wrócić do pracy. Tam, między dokumentami i zadaniami, mogła na chwilę zapomnieć o bólu. Stała się maszyną, wykonującą obowiązki bez uczuć. Tak było łatwiej. Lepiej nie czuć nic, niż znosić ten nie do zniesienia ból.
W piątek umówiła się do rodziców, by spędzić weekend w ich domu za miastem. Od dawna ją namawiali, ale odmawiała — nie chciała nikogo widzieć w „ich” mieszkaniu, nie znosiła współczujących spojrzeń matki. Ale teraz może właśnie to pomoże jej zacząć od nowa.
Jadąc trasą, Wanda bezmyślnie wpatrywała się w drogę, pogrążona w myślach. Żal znów ją pochłonął, łzy spływaGdy nagle usłyszała znajomy śmiech dziecka dobiegający z tylnego siedzenia, a w lusterku zobaczyła odbicie Mikołaja trzymającego ich synka, zrozumiała, iż miłość nigdy nie umiera – tylko zmienia formę, by towarzyszyć nam w najmniej oczekiwanych momentach.














