Stałam w jej kuchni z mokrą ścierką w ręku. Na patelni skwierczał schabowy dla niej i dla męża, za mną para z zupy uderzała w zaparowane okno. Przez sekundę myślałam, iż źle usłyszałam.
– Słucham? – wyszeptałam.
Teściowa choćby nie spojrzała w moją stronę. Mieszała herbatę, stukając łyżeczką o porcelanę.
– Powiedziałam, żebyś się wyniosła. Ile można znosić obcą babę pod własnym dachem? – prychnęła. – Myślisz, iż jak sobie tu siedziałaś dwa lata, to już twój dom?
Dwa lata.
Dokładnie tyle minęło, odkąd razem z Piotrem wprowadziliśmy się do niej „na chwilę”.
Ta „chwila” zaczęła się, gdy straciliśmy mieszkanie. Kredyt, inflacja, podwyżka rat – wszystko naraz. Bank był bezlitosny. Musieliśmy sprzedać, żeby nie utonąć w długach.
– U nas się pomieścicie – powiedziała wtedy teściowa z szerokim uśmiechem. – Mieszkanie duże, ja sama, przynajmniej będzie do kogo gębę otworzyć. I ktoś mi zakupy zrobi.
Mówiła to jak żart, ja wzięłam jak ratunek.
Oddaliśmy jej całe nasze meble, część pieniędzy. Płaciliśmy rachunki, robiliśmy remont pokoju, żeby miała „tak jak lubi”. Kuchnia błyszczała, podłogi myłam na kolanach, żeby nie narzekała na smugi.
– Masz złotą synową – mówiła sąsiadkom. – Wszystko zrobi, ugotuje, posprząta, jeszcze mnie do lekarza zawiezie. Skarb, nie dziewczyna.
Wtedy wierzyłam, iż jestem u siebie. Przynajmniej trochę.
Z czasem komplementy zaczęły zmieniać smak.
Najpierw pojawiły się drobne uwagi:
– A u ciebie w domu też tak śmierdziało cebulą? – pytała, gdy smażyłam obiad.
Albo:
– Za moich czasów to żona wstawała przed mężem, a nie razem z nim. Jak ma cię szanować, jak cię widzi w piżamie o ósmej?
Piotr śmiał się, przytulał mnie w przelocie i mruczał:
– Nie przejmuj się, mama tak ma. Z wiekiem wszystko ją drażni.
Tylko iż te drobiazgi coraz bardziej przypominały gwoździe wbijane w ten sam punkt.
– Kiedy wy się wyprowadzicie? – rzuciła raz niby żartem przy obiedzie. – Ja już stara jestem, potrzebuję spokoju, a tu ciągle ktoś łazi po kuchni.
– Mamo, przecież ty sama mówiłaś, iż chcesz mieć kogoś w domu – przypomniał Piotr.
– Chcieć to ja mogłam rok temu – odburknęła. – Człowiekowi się zmienia.
Kulminacja przyszła w zwykły poniedziałek.
Miałam wolne, więc jak zawsze zrobiłam zakupy, posprzątałam, nastawiłam pranie, wstawiłam obiad. Teściowa wróciła od sąsiadki wyjątkowo rozbawiona, z błyskiem w oku.
– Wiesz co? – zaczęła, zrzucając płaszcz na krzesło. – Dziewczyny mówią, iż ja głupia jestem, iż was trzymam. Że w tym wieku powinnam sobie odpoczywać, a nie babrać się w cudzych gaciach i znosić czyjeś nastroje.
Uśmiechnęłam się krzywo.
– Staram się cię odciążyć… – zaczęłam.
– Taaa – przerwała. – Jak ty mnie „odciążasz”, to ja podziękuję. Wszędzie twoje ciuchy, twoje szampony, twoje przyprawy w mojej kuchni. choćby telewizora nie mogę spokojnie obejrzeć, bo „ty akurat coś prasujesz”.
Wzięła głęboki oddech, spojrzała mi prosto w twarz.
– Moja teściowa kazała mi kiedyś natychmiast się wynosić – powiedziała. – I wiesz co? Miała rację. Teraz ja mówię to samo: spakuj się i natychmiast się wynoś. Znudziłaś mi się. Twoje towarzystwo, twoje problemy, wszystko. Chcę mieć swój dom z powrotem.
Zrobiło mi się słabo.
– A Piotr? – zapytałam. – Z nim też chcesz się „rozstać”?
Wzruszyła ramionami.
– Dorosły chłop. Sam zdecyduje. Jak chce, może zostać na jakiś czas. Ty – nie. Ty jesteś nie moja krew. Ja nie mam obowiązku patrzeć, jak mi się obca baba po chałupie kręci.
„Obca baba”.
Przez dwa lata prałam jej pościel, myłam jej okna, wyciągałam ją z przychodni, gdy płakała po wynikach badań. Siedziałam z nią na SOR-ze po nocy. Pożyczałam jej z własnej wypłaty na leki, kiedy „akurat zabrakło”.
Obca.
Wieczorem wrócił Piotr. Czekałam na niego jak na wyrok.
– Mama żartowała – powiedział na początku, gdy mu opowiedziałam. – Wiesz, jaka jest. Palnie coś, a potem jej przejdzie.
– Nie żartowałam – usłyszał z korytarza jej głos. – Mówię poważnie. Albo ona, albo ja.
Stanął między nami jak głupi chłopiec między dwoma wściekłymi nauczycielkami.
– Mamo, ale gdzie ona pójdzie? – zapytał bezradnie. – Wiesz, iż nie mamy teraz kasy na wynajem, wszystko poszło na spłatę kredytu.
– A mnie to co obchodzi? – wzruszyła ramionami. – Do swojej matki, do koleżanki, pod most. Ja chcę spokoju. Całe życie harowałam na ten dom. Nie po to, żeby teraz słuchać, jak mi tu ktoś szafki przestawia.
Spojrzała na mnie.
– Posiedziałaś, odpoczęłaś, stanęłaś na nogi. Starczy. Znudziłaś mi się – powtórzyła. – Nie będę cię sponsorować.
– To my płacimy za rachunki – odparłam cicho. – Prawie wszystkie.
Machnęła ręką.
– Nie będziemy się licytować. Wynoś się.
W nocy spakowałam torbę. Trochę ubrań, dokumenty, dwie książki. Patrzyłam na swoje rzeczy, rozproszone po mieszkaniu – kubek z kotem, który kupiłam „żeby było weselej”, poduszkę na krzesło, szalik na wieszaku w przedpokoju.
Nagle zobaczyłam, jak bardzo wcisnęłam swoje życie w cudzą przestrzeń. Bez żadnych praw.
Piotr siedział na brzegu łóżka.
– Nie odchodź – powiedział w końcu. – Pogadam z nią. Może…
– Już pogadałeś – przerwałam. – Widziałam.
Bo gdy ona krzyczała, on milczał. Stał. Nie powiedział ani razu: „Mamo, przesadzasz. To moja żona. Nie wyrzucisz jej w ten sposób”.
Nie stanął po niczyjej stronie. A to też jest wybór.
– Gdzie pójdziesz? – spytał bezradnie.
– Nie wiem – odpowiedziałam szczerze. – Ale wolę choćby wynająć pokój u obcej kobiety, niż być „obcą babą” we własnym małżeństwie.
Dziś siedzę w małym wynajętym pokoju na poddaszu. Ściany są krzywe, kaloryfer buczy, okno się domyka tylko za trzecim razem. Ale na półce stoją moje kubki, w szafie wiszą moje ubrania, w lodówce leżą moje zakupy.
Nikt nie mówi mi, iż się znudziłam.
Nikt nie każe mi się wynosić z własnego życia.
Moja teściowa kazała mi natychmiast się wynosić, bo „znudziła się moim towarzystwem”.
I choć bolało jak wyrwanie serca, gdzieś głęboko wiem, iż paradoksalnie… zrobiła mi przysługę.
Bo dopiero, gdy ktoś wyrzucił mnie za drzwi, zrozumiałam, iż do tej pory sama nie wpuszczałam siebie do środka. Nie do jej domu – do swojego życia.







