Zatracona w żalu, ale uratowana po tygodniu…

newsempire24.com 6 godzin temu

Kinga gwałtownie uderzyła się w poduszki powietrzne, które wystrzeliły w ostatniej chwili. Z trudem utrzymywała przytomność, nie mogąc oderwać wzroku od mężczyzny, którego tydzień wcześniej pochowała. Czy to naprawdę on? A może umiera i przeniosła się do innego świata, gdzie znów są razem? W głowie wirowały wspomnienia – tamten dzień, kiedy usłyszała straszną wiadomość, zdawał się powtarzać, jakby ktoś celowo cofnął czas, by znów rozdzierać jej serce.

— Nie! — z gardła wyrwał się przejmujący krzyk, wypełniając całe mieszkanie. — Kłamiecie! To niemożliwe! Mój mąż nie mógł mnie opuścić! On by tak nie postąpił! Po prostu nie mógł odejść!

Powoli osunęła się na podłogę, niemal tracąc przytomność. Nie mogła uwierzyć w rzeczywistość: jak to się stało, przecież Szymon był taki młody, pełen życia. Jak mógł umrzeć? Dzwonił do niej jego szef, mówiąc, iż oderwał się zakrzep, „karetka nie zdążyła przyjechać”.

— Nic nie dało się zrobić — mówił przez telefon. — Kiedy przyjechali lekarze, Szymon już nie żył. — Te słowa dźwięczały jej w głowie jak fragment horroru, którego nie da się wymazać.

Co teraz? Jak żyć dalej bez niego? Bez niego nie potrafiła choćby oddychać. Łzy spływały po policzkach, ale Kinga ich nie czuła. Telefon wciąż tkwił przy uchu, a ona patrzyła przed siebie, niezdolna do słowa. Chciała, żeby to był koszmarny sen, który zaraz się skończy, a ona obudzi się, zapominając o bólu.

Nie pozwolili jej zobaczyć ciała w kostnicy. Dopiero na pogrzebie na własne oczy przekonała się, iż to naprawdę on. choćby wtedy do ostatniej chwili miała nadzieję, iż Szymon wróci z pracy, roześmieje się i powie, iż to tylko żart. W końcu to prima aprilis! Ale czy można tak żartować? Dobrze, wybaczy mu… Wszystko, byleby wrócił. Ale nie wrócił. Leżał w trumnie, jakby tylko spał.

Kinga rzucała się do ciała męża, łkała, błagała, by wstał, by wrócił. Mdlała, cucono ją amoniakiem. Matka Szymona ledwo trzymała się na nogach, próbując uspokoić synową, sama złamana żalem. Tylko jego ojciec odciągał Kingę od trumny, prosząc, by się pozbierała, zaakceptowała stratę. A ona wyrywała się, biegła z powrotem, wołała go.

Pogrzeb minął jak we mgle. Widziała, jak zamykają wieko, krzyczała, gdy ją odciągano, prosiła, by położyli ją obok. Bo bez Szymona nie ma życia. Nie da rady. Długo nie mogła rzucić grudki ziemi na trumnę – to znaczyłoby pogodzić się z tym, iż go nie ma. A to było nie do zniesienia.

W domu, w pustym mieszkaniu, Kinga próbowała zebrać myśli, ale starczyło jej sił tylko na kilka minut. Skurczona pod ścianą, przypomniała sobie dzień, gdy się poznali.

— Panienko, chyba coś pani upuściła? — rozległ się miły głos. — Panienko! — uśmiechnął się Szymon, zmuszając ją do odwrócenia głowy.

Spacerowała koło uniwersytetu, powtarzając materiał, gdy podał jej jaskrawoczerwoną różę.

— To nie moje — zaprzeczyła.

— Teraz pani — uśmiechnął się. — Tak pani zamyślona, iż chciałem panią rozweselić.

Kinga zawstydzona przyjęła kwiat. Nie zauważyła nawet, jak płynnie się poznali, jak odprowadził ją na zajęcia, a potem czekał i proponował dłuższy spacer. To była miłość od pierwszego wejrzenia. Jasnowłosy, przystojny, o łagodnym głosie i ciepłym spojrzeniu – Szymon całkowicie ją oczarował. Mówił o rodzinie, planach, marzeniach o wielkiej miłości i dzieciach. Wydawał się wyjęty z romantycznej powieści.

Ale to już nigdy nie wróci…

Ciepły uśmiech wywołany wspomnieniami zgasł, i Kinga znów wybuchnęła płaczem. Nie do zniesienia było wracać do rzeczywistości, która zabrała wszystko, dla czego żyła.

Siedem lat byli razem, trzy w małżeństwie. Skromne wesele, bez przepychu – nie potrzebowali drogich prezentów, bo byli dla siebie największym darem. Teraz Kinga została sama, bez ukochanego, bez cząstki siebie.

Jak dotarła do łóżka i zasnęła – nie pamiętała. Obudził ją poranny telefon. Praca. Szef dał jej czas na żałobę, ale zastępca nie radził sobie z dokumentami – musiała wrócić.

— Kinga, cześć! To Tomek. Masz minutkę? Mam pytanie w sprawie pracy.

— Mów — odpowiedziała sucho, bez śladu emocji.

— Nie mogę ogarnąć tych raportów z laminatem… Nie wiem, gdzie wpisać numer katalogowy.

Kinga choćby się nie zirytowała. Po prostu spokojnie wyjaśniła, co gdzie wpisać, i skończyła rozmowę. Rzuciła się na poduszkę, wpatrując się w puste miejsce obok. Łzy chyba już wyschły, ale oczy piekły, jakby nasypano do nich piasku. Pamiętała to uczucie. W dzieciństwie chłopak z sąsiedztwa rzucił jej garść piasku w twarz, gdy pokłócili się w piaskownicy. Ból był wtedy taki sam.

Z wysiłkiem zebrała się i powlokła do kuchni. Musiała coś zjeść – od trzech dni prawie nic nie brała do ust. Ale na widok jedzenia zrobiło jej się niedobrze. Wypiła tylko szklankę wody i wróciła do pokoju.

Bała się dotykać albumów, odtwarzać nagrań. Nie zniosłaby jego głosu. I tak brzmiał w jej głowie, wciąż jej się zdawało, iż ją woła. Ale gdy się odwracała, zawsze czuła ten sam ból – jego tam nie było. I już nigdy nie będzie.

Minął tydzień od pogrzebu, i Kinga postanowiła wrócić do pracy. Tam, wśród papierów i zadań, mogła na chwilę zapomnieć. Stała się maszyną, wykonując obowiązki bez uczuć. Tak było łatwiej. Lepiej nie czuć nic, niż ten rozdzierający ból.

W piątek miała jechać do rodziców, spędzić weekend w ich domku za miastem. Od dawna ją namawiali, ale Kinga odmawiała – nie chciała nikogo w „ich” mieszkaniu, nie zniosłaby współczujących spojrzeń matki. Ale może właśnie to pomoże jej zacząć od nowa.

Jadąc autostradą, Kinga bezwiednie wpatrywała się w drogę, pogrążona w myślach. Żal znów ją ogarnął, łzy popłynęły. Nie zauważyła, iż zjechała na przeciwny pas. Nagle ujrzała pędzącą ciężarówkę, ale reakcja przyszła za późno. Świat zniknął, dKinga zamknęła oczy, czując, jak ciepło rozlewa się po brzuchu, i w tej chwili zrozumiała, iż choć Szymon odszedł, jego miłość pozostanie z nią na zawsze w ich dziecku, a to wystarczy, by iść dalej.

Idź do oryginalnego materiału