Zator
Samochody stały w martwym korku, ciasno ustawione w rzędach. Ani w jedną, ani w drugą stronę nie było żadnego ruchu od ostatniej półocy. Wszyscy mieli szyby podniesione, bo klimatyzacja działała na pełnych obrotach. Na zewnątrz panował nieznośny upał, ponad trzydzieści stopni, tak jak zapowiadali w radiowej prognozie.
Powietrze, unoszące się od rozgrzanego słońcem asfaltu i opon, drżało i falowało. W środku Toyoty panował przyjemny chłód. Ale siedzenie w bezruchu, wpatrując się w nieruchomy, jak zatrzymany kadr obraz, zaczynało męczyć.
Wiktoria odkrzywiła nakrętkę plastikowej butelki i zrobiła kilka łyków. Dominik zauważył, iż wody zostało mniej niż jedna trzecia. Wiktoria co chwilę odginała głowę do tyłu, nie proponując mu w ogóle. Pewnie odmówiłby, ostatni łyk na pewno oddałby jej. Ale ona piła sama, jakby jego w ogóle nie było w samochodzie.
— I ile to jeszcze potrwa? — spytała Wiktoria z irytacją.
To były jej pierwsze słowa od wyjazdu z działki. Milczenie Wiktorii było gorsze niż krzyk. Wolałby, żeby wrzeszczała. Nie kłócili się, ale gdy coś było nie tak, Wiktoria milkła na godziny, a choćby dni, całą swoją postawą pokazując, iż to Dominik zawinił. Przyznawał się do błędu, przepraszał, wysłuchiwał monotonnego wyzwiska, i w końcu się godzili.
— Co tak siedzisz? Zrób coś! — znowu rzuciła się na niego Wiktoria, jakby to on odpowiadał za korek na obwodnicy.
Teraz on milczał. Nie wiedział, co powiedzieć ani zrobić.
— I po czym w ogóle pojechaliśmy na tę głupią działkę? Ty to jeszcze, ale ja? Żeby siedzieć po drugiej stronie płotu, jak ty z córeczką się pieścisz? Lepiej bym po galeriach pochodziła. Albo z Kasią w kawiarni posiedziała, lody zjadła. — Wiktoria prychnęła nosem.
— No proszę, nos mi się założył. Jakby mi jeszcze brakowało choroby od tej klimy — znowu jęknęła.
Dominik wyłączył klimatyzację.
— Nie, ty sobie żartujesz? W minutę się ugotujemy w tej puszce. Chcesz, żebyśmy się udusili albo usmażyli? — oburzyła się.
Dominik nie pamiętał, żeby tyle mówiła. To go zaskoczyło i zaniepokoiło. Ale nic nie powiedział, tylko z powrotem włączył klimatyzację. Przed nimi między samochodami szedł mężczyzna, zanim doszedł do Toyoty Dominika, wsiadł do auta w sąsiednim rzędzie.
— Widziałeś? Przyszedł stamtąd. Może wie, co się stało? — zasugerowała Wiktoria.
— Może — zgodził się Dominik.
— No to co siedzisz? Idź, zapytaj — rzuciła, nie patrząc na niego.
— Co mam pytać? Ten korek może ciągnąć się na kilkanaście kilometrów. Myślisz, iż on w pół godziny zdążył tam i z powrotem? Wątpię. — Dominik spojrzał na Wiktorię i znowu poczuł się winny.
— No przecież nie będziemy tu stać w nieskończoność. W końcu ruszymy. Wszyscy siedzą spokojnie i czekają. To jest obwodnica, a nie jakaś podrzędna ulica. Tu pół Warszawy stoi. — Dominik zamilkł. Milczała też Wiktoria, wpatrzona przed siebie.
— Dobrze. — Dominik wysiadł z samochodu.
Spojrzał za siebie — te same rzędy aut, co przodem. Facet chodził może do tego czerwonego. Zapukał w szybę, która opadła do połowy.
— Przepraszam, pan tam wcześniej szedł? Wie pan, o co chodzi z tym korkiem? — zwrócił się do kierowcy.
— Wygląda na to, iż cała obwodnica stoi. Nikt nie wie. Może wypadek, a może zamach.
Nic nowego Dominik się nie dowiedział. Sam tak myślał. Na zewnątrz panował piekielny żar jak w saunie. Gdy stał pochylony nad oknem, koszula na plecach zmokła i niechętnie przykleiła się do ciała. Wrócił do Toyoty, w radiu leciały wiadomości. Ani słowa o przyczynie korka, ani o samym zatorze na obwodnicy.
— No i co, dowiedziałeś się czegoś? — niecierpliwie spytała Wiktoria.
— Nie, wszystko stoi daleko przed nami. Ktoś mówił, iż może zamach.
— Wiedziałam. Po co ja w ogóle się na ciebie zgodziłam? — jęknęła Wiktoria.
Dominik się z nią zgodził. Nie powinien był namawiać jej na ten wyjazd. Nie utknąłby w korku, po prostu zostałby na działce z córką, tak jak chciała. Wróciłby do domu wieczorem, gdy zrobiłoby się chłodniej. I wtedy korek by już pewnie zniknął.
A wszystko zaczęło się tak pięknie…
***
Dominika obudził dźwięk telefonu. ZaspanZdzwonił jednak nie lekarz, ale Wiktoria, która po roku milczenia powiedziała tylko: “Przepraszam”, a potem cisza znów ich oddzieliła, ale tym razem Dominik nie czuł już winy.