Pewnego dnia zaskoczyłam moją synową w dniu jej urodzin, nie zdając sobie sprawy, iż nikt nie spodziewał się mojego przybycia.
Mój syn i jego żona nie mieli pojęcia, iż przyjdę. Mój syn i synowa nie wiedzieli, iż również pojawię się na jej urodzinach ta myśl rozdarła mi serce na strzępy.
W małym miasteczku pod Krakowem, gdzie jesienne liście płoszyły się pod stopami, moje życie w wieku 58 lat wywróciło się do góry nogami. Nazywam się Elżbieta Kowalska i zawsze uważałam rodzinę za swój największy skarb. Ale ostatnie urodziny synowej, na które przyszłam bez zapowiedzi, odsłoniły przede mną gorzką prawdę, która od tamtej pory nie daje mi spokoju.
Rodzina moja duma.
Mój syn Marek i jego żona Zofia byli dla mnie wszystkim. Marek, mój jedyny syn, wyrósł na dobrego i pracowitego człowieka. Gdy przedstawił mi Zofię, od razu przyjęłam ją jak własną córkę. Młoda, piękna, o lekkim, dzwoniącym śmiechu wydawała się idealną partnerką dla mojego syna. Pobrali się pięć lat temu i od tamtej pory starałam się być dyskretną teściową. Odwiedzałam ich tylko na zaproszenie, pomagałam z ich córeczką Kasią, przynosiłam domowe ciasta. Wierzyłam, iż jesteśmy wielką, zgraną rodziną, połączoną miłością i szacunkiem.
Zofia zawsze była uprzejma, ale trochę zdystansowana. Myślałam, iż to przez jej napięty grafik pracowała jako graficzka, a Marek był inżynierem w fabryce. Ich życie było pełne obowiązków, więc starałam się nie narzucać. W głębi duszy jednak pragnęłam być bliżej, czuć się potrzebna. Urodziny Zofii wydawały się idealną okazją, by pokazać jej, jak bardzo mi na niej zależy. Postanowiłam zrobić jej niespodziankę.
Niespodziewana wizyta.
W niedzielę, w dniu jej urodzin, obudziłam się z uśmiechem. Kupiłam pudełko jej ulubionych czekoladek, włożyłam najlepszą sukienkę i poszłam do nich bez zapowiedzi. Już widziałam, jak Zofia się cieszy, jak pijemy razem herbatę i śmiejemy się. Gdy weszłam do klatki schodowej, usłyszałam muzykę i wesołe głosy dochodzące z ich mieszkania. Świętują, pomyślałam, czując ciepło w sercu. Zadzwoniłam do drzwi, nie mogąc się doczekać spotkania.
To Zofia otworzyła, a jej uśmiech zgasł w jednej chwili. Elżbieta? Ty ty tu jesteś? wyszeptała, wyraźnie zaskoczona. Weszłam do środka i zamarłam. Salon był wypełniony gośćmi: przyjaciółmi, kolegami z pracy, choćby jej rodzicami. Stół uginał się od jedzenia, wszyscy się śmiali, a Marek nalewał wino. Ale nikt na mnie nie czekał. Mój syn, gdy mnie zobaczył, zbladł. Mamo, nie mówiłaś, iż przyjdziesz powiedział, a w jego głosie wyczułam zakłopotanie.
Tajemnica, która zraniła.
Próbowałam zachować spokój, uśmiechałam się, gratulowałam Zofii, ale coś we mnie się skłębiło. Dlaczego mnie nie zaprosili? Dlaczego nie powiedzieli mi o tej imprezie? Czułam się obco wśród obcych ludzi. Goście wymieniali spojrzenia, a Zofia gwałtownie zniknęła w kuchni, jakby mnie unikała. Marek próbował rozluźnić atmosferę, ale jego żarty brzmiały nienaturalnie. Zostałam pół godziny, wręczyłam czekoladki i wyszłam, tłumacząc się pilnymi sprawami. Gdy tylko znalazłam się na zewnątrz, wybuchnęłam płaczem.
W domu wciąż wracałam myślami do tego wieczoru. Czy aż tak mało dla nich znaczę? Zofia zawsze była powściągliwa, ale myślałam, iż to po prostu jej charakter. Teraz zrozumiałam: nie chciała mnie tam widzieć. Marek, mój chłopiec, którego wychowałam z ty