Zasady narzeczonej

twojacena.pl 3 godzin temu

— Nie, Walenty Piotrowicz! Nie i koniec! — uderzyła pięścią w stół Irena, aż filiżanki zadzwoniły na spodkach. — Mam dość! Nie wytrzymam dłużej!

Teść uniósł zdziwione brwi, odłożył gazetę.

— Irenko, o co chodzi? Co się stało?

— Stało się to, iż nie jestem waszą służącą! — wstała synowa, ręce na biodrach. — Twoja matka ciągle rozkazuje, jakbym była nikim! A ty milczysz!

Katarzyna Janowa, teściowa, weszła do kuchni właśnie w tej chwili, usłyszawszy krzyk.

— Co tu się dzieje? Irena, dlaczego wrzeszczysz na cały dom?

— Proszę! — Irena wskazała palcem na teściową. — Proszę bardzo! „Irenko, skocz po chleb”, „Irenko, ugotuj barszcz”, „Irenko, umyj podłogi”! Czy ja jestem waszą pokojówką?

Katarzyna Janowa zacięła usta i usiadła przy stole.

— A kto, według ciebie? Ja jestem stara, chora, Walenty całe dnie spędza w pracy. Ty jesteś młoda, zdrowa…

— Ja też pracuję! — przerwała Irena. — Całe dnie stoję w sklepie, nogi mnie bolą, a wracam do domu — znowu gotuj, sprzątaj, pierz!

Walenty Piotrowicz podrapał się po głowie, spojrzał to na żonę, to na matkę.

— Mamo, może Irena naprawdę jest zmęczona…

— A, więc tak! — oburzyła się Katarzyna Janowa. — Teraz i ty przeciwko mnie! Własną matkę dla jakiejś…

— Dla jakiejś?! — zawrzała Irena. — Jestem przecież żoną twojego syna! I urodzę mu dzieci, jeżeli Bóg da! A ty nazywasz mnie „jakąś”!

Teściowa odwróciła się do okna, milczała. Walenty Piotrowicz wstał, podszedł do żony.

— Iro, no nie trzeba tak. Mama jest starsza, samotnie jej ciężko…

— A mnie jest łatwo, tak? — Irena odsunęła się od męża. — Słuchaj, Walu, mówię ci szczerze: albo coś się zmieni, albo ja stąd wyjeżdżam!

Zapadła cisza. Katarzyna Janowa powoli się odwróciła.

— A dokąd niby pojedziesz? Do swoich rodziców, co? Tam cię z otwartymi ramionami przyjmą?

Irena zbladła. Rzeczywiście miała trudne stosunki z rodzicami, zwłaszcza z ojcem, który nigdy nie wybaczył jej tego małżeństwa.

— Znajdę gdzieś, nie martwcie się!

— Iro, nie mów głupot! — Walenty chwycił żonę za rękę. — Jesteśmy rodziną. Trzeba się jakoś dogadać.

— Właśnie! — Irena wyrwała dłoń. — Dogadać! A więc słuchajcie moich warunków.

Katarzyna Janowa prychnęła.

— Jeszcze czego! Warunki stawia! W moim domu!

— W naszym domu! — poprawiła Irena. — Walu, powiedz matce, iż to też nasz dom!

Walenty Piotrowicz zawahał się. Dom rzeczywiście był zapisany na matkę, odziedziczyła go jeszcze po rodzicach. Ale po ślubie młodzi zamieszkali tu, innych opcji nie było.

— Mamo, no formalnie…

— Żadnych „formalnie”! — ucięła Katarzyna Janowa. — Dom mój i zasady moje!

— Dobrze! — Irena podeszła do szafki, wyjęła notes i długopis. — Więc zapisuję. Pierwszy warunek: gotuję obiad co drugi dzień. We wtorki, czwartki i soboty gotujesz ty lub Walenty.

— A to dlaczego? — oburzyła się teściowa.

— Bo nie jestem kucharką! — Irena coś zanotowała. — Drugi: sprzątamy na zmianę. Tydzień ja, tydzień ty.

— Aleś się rozzuchwaliła! — wstała Katarzyna Janowa. — Walenty, słyszysz to?

Walenty Piotrowicz siedział z opuszczoną głową. Było mu niezręcznie, ale rozumiał też żonę. Matka rzeczywiście czasem za dużo od niej wymagała.

— Trzeci warunek — ciągnęła Irena — nikt nie wchodzi do naszego pokoju bez pukania. I nikt nie rusza moich rzeczy.

To był drażliwy temat. Katarzyna Janowa miała zwyczaj sprzątać w całym domu, włącznie z pokojem młodych. Przestawiała rzeczy Ireny, czytała listy od przyjaciół, choćby meble układała po swojemu.

— A jeżeli będę chciała odkurzyć? — zapytała teściowa.

— Uprzedź wcześniej. Zapukaj, zapytaj o pozwolenie — Irena zanotowała kolejny punkt. — I czwarte: raz w tygodniu idziemy z Walentym do kina albo do znajomych. Sami, bez ciebie.

— To już przesada! — wybuchnęła Katarzyna Janowa. — Odrywasz mi syna!

— Nie odrywam! Chcę spędzać czas z mężem! Normalne małżeństwa tak robią!

Walenty Piotrowicz podniósł głowę.

— No wiesz, mamo, to rozsądne. Jesteśmy młodzi, czasem chce się rozerwać…

— A, więc tak! — Katarzyna Janowa załamała ręce. — Wszyscy przeciwko mnie! Dobrze, zapisuj sobie dalej swoje warunki!

Irena spojrzała uważnie na teściową. W jej głosie zabrzmiało coś niepewnego, może choćby smutku.

— Katarzyno Janowo, nie jestem przeciwko wam. Chcę tylko, żebyśmy żyli spokojnie.

— Spokojnie… — teściowa ciężko opadła na krzesło. — A jak ja mam żyć spokojnie, jeżeli syn się ode mnie odwróci?

Irena odłożyła długopis, usiadła naprzeciwko.

— Nikt się nie odwraca. Ale zrozum, ja też potrzebuję miejsca w tym domu. Nie jestem tu obca.

— Nie obca, no nie obca, ale rodzona to nie jesteś — burknęła Katarzyna Janowa.

— Dlaczego? — zdziwiła się Irena. — Jestem waszą synową. Teraz jesteśmy rodziną.

— Rodzina… — teściowa pokręciła głową. — Rodzina to wtedy, gdy łączy krew. A ty… ty przyszłaś z zewnątrz. Dzisiaj tu, jutro gdzie indziej…

Walenty Piotrowicz wstał.

— Mamo, dość! Irena jest moją żoną. A więc i twoją córką. Kropka!

— Córka… — Katarzyna Janowa westchnęła. — Dobrze. jeżeli córka, to niech będzie córka. Tylko córki też słuchają matek.

— Słuchają, ale nie we wszystkim — sprzeciwiła się Irena. — I nie jak służące.

Cisza przeciągnęła się. Walenty Piotrowicz chodził po kuchni, myślał. Irena przeglądała notes. Katarzyna Janowa patrzyła przez okno na podwórko sąsiadów, gdzie wieszali pranie.

— U Michaliny Józefowej syn też się ożenił — odezwała się nagle teściowa. — Dobra synowa mu się trafiła. CIrena spojrzała w oczy teściowej i nagle obie wybuchnęły śmiechem, jakby całe napięcie minionego wieczoru rozpłynęło się w tej jednej, nieoczekiwanej chwili, a młoda synowa po raz pierwszy poczuła, iż w tym domu może naprawdę zagościć zgoda.

Idź do oryginalnego materiału