Zamkniecie relacji, otwarcie na karierę

newskey24.com 3 dni temu

Zachód miłości, świt kariery

Cisza między nimi wisiała jak mgła nad starym miastem.

Odchodzę, Krzysztofie. I nie próbuj mnie zatrzymywać szepnęła Weronika, ściskając w dłoni starą pędzel z wytartym drewnianym uchwytem, jakby była to ostatnia relikwia. Za jej plecami na sztalugach schnął niedokończony obraz krwisty zachód słońca rozdzierany ciemnymi pociągnięciami.

Odchodzisz? Dokąd? Do swoich farb i pędzelków? Krzysztof zaśmiał się, ale w jego głosie drżała złość. Jesteś nikim beze mnie, Weronika. Nikim. Kto przyjmie twoje bazgroły?

Spojrzała na niego na człowieka, który kiedyś obiecywał jej gwiazdy, a teraz odbierał choćby światło. Jego twarz, jeszcze niedawno tak bliska, teraz była obca, wykrzywiona pogardą. Weronika wzięła głęboki oddech, czując, jak determinacja rozlewa się w jej żyłach, i wyszła, zatrzaskując drzwi. Wiatr poruszył jej włosy, a w piersi paliło się coś nowego wolność.

***

Ranek w ich małym miasteczku pachniał rosą, świeżo skoszoną trawą i dymem z sąsiedzkich pieców. Weronika obudziła się od śpiewu szpaków za oknem i mimowolnie spojrzała na sztalugi w kącie sypialni. Puste płótno patrzyło na nią w milczeniu, jak stary przyjaciel, którego zdradziła. Dziś Krzysztof obiecał zawieźć ją na wystawę do wojewódzkiego miasta, a ona uśmiechnęła się, przypominając sobie jego słowa sprzed dwóch lat.

Jesteś utalentowana, Weroniczko powiedział wtedy, obejmując ją w ich wynajętej kawalerce. Światło z lampy biurkowej padało na jej szkice porozrzucane po stole. Pomogę ci to pokazać światu. Będziesz błyszczeć.

Uwierzyła. Wierzyła, dopóki jego obietnice nie zaczęły rozpływać się w wyrzutach: Dość tego marnowania czasu w bazgroły, Czas pomyśleć o rodzinie, Komu potrzebne twoje obrazki?. Każde takie słowo zostawiało ślad, jak kleks na czystym płótnie, a Weronika coraz częściej chowała pędzle do szuflady.

Dzień dobry, śpiochu Krzysztof wszedł do sypialni, już w idealnie wyprasowanej koszuli, pachnący drogią wodą kolońską. Śniadanie gotowe, zbieraj się. Mama dzwoniła, czeka na nas na obiad.

A wystawa? Weronika usiadła na łóżku, poprawiając rozczochrane jasne włosy, których nie zdążyła zebrać w kucyk.

Jaka wystawa? zmarszczył brwi, wiążąc krawat. Weronika, mamy mnóstwo spraw. Mama chce omówić remont w ich domu, a ja obiecałem wpaść do biura. Może innym razem?

Ale obiecałeś jej głos zadrżał, ale zamilkła, widząc, jak jego brwi ściągają się w irytacji.

Weronika, nie zaczynaj. Mam dość twoich kaprysów rzucił i wyszedł, zostawiając za sobą woń wody kolońskiej.

Skinęła sama do siebie, połykając rozczarowanie. Tak było zawsze: innym razem, później, nie teraz. Jej marzenia rozpływały się w jego planach jak akwarela pod deszczem. Weronika wstała, naciągnęła stary sweter i poszła do kuchni, gdzie na stole stygły kawa i tosty przygotowane przez Krzysztofa. choćby jego troska wydawała się teraz mechaniczna, jak obowiązek, który wypełniał bez duszy.

***

Weronika dorastała w domu, gdzie sztuka uchodziła za stratę czasu. Ich drewniany dom na obrzeżach miasteczka skrzypiał podłogą i pachniał wilgocią. Matka, zmęczona zmianami w lokalnej szwalni, powtarzała: Rysunkami się nie najesz. Ojciec, wiecznie zanurzony w garażu wśród zardzewiałych samochodów, tylko wzruszał ramionami, gdy Weronika pokazywała mu swoje szkice.

Weronika, znowu twoje gryzmoły? matka zajrzała na strych, gdzie dziesięcioletnia dziewczynka siedziała z albumem, wycierając ręce o wytarty fartuch. Lepiej byś ziemniaki obrała.

To nie gryzmoły, mamo cicho odpowiedziała Weronika, chowając rysunek zachodu słońca, który widziała wczoraj z okna. To ja.

Matka westchnęła i wyszła, mrucząc coś o fanaberiach. Jedyną osobą, która widziała w Weronice iskrę, była jej szkolna nauczycielka plastyki, pani Halina. Starsza kobieta z siwymi lokami, zawsze nosząca jaskrawe chusty, poprawiała jej ołówek z czułością, jakby trzymała ptaszka.

Masz dar, Weroniko mówiła, przyglądając się jej szkicom. Nie pozwól nikomu go zgasić. Obiecujesz?

Obiecuję szeptała Weronika, a jej serce biło szybciej.

Ale po szkole marzenia o szkole artystycznej rozbiły się o rzeczywistość. Matka nalegała na normalny zawód, i Weronika poszła do technikum na księgową. Tam poznała Krzysztofa urokliwego syna lokalnego przedsiębiorcy, którego uśmiech mógł stopić lód. Wydawał się ratunkiem od szarości miasteczka.

Będziesz moją muzą szeptał na ich pierwszej randce, całując jej dłoń przy starym parkowym fontannie. Uczynię cię szczęśliwą.

Weronika uwierzyła. Pobrali się rok później, wprowadzili do domu jego rodziców, i rozpoczęła nowe życie. Ale z każdym miesiącem Krzysztof coraz częściej przypominał jej, iż jej miejsce to kuchnia, a nie pracownia. Jej farby zbierały kurz w pudełku, a sztalugi stały się tylko meblem.

***

Weronika, gdzie jesteś? głos Krzysztofa wyrwał ją z wspomnień. Stała przy kuchence, mieszając warzywną potrawkę, a w głowie wirowały obrazy niedokończonych obrazów. Zapach cebuli i marchwi wypełniał kuchnię, mieszając się z jej zmęczeniem.

Tutaj zmusiła się do uśmiechu, wycierając ręce w ścierkę. Obiad prawie gotowy.

Dobrze, wychodzę na godzinę do biura, potem wracam rzucił okiem na kuchenkę. I, Weronika Mama znowu pytała, kiedy doczeka się wnuków. Chyba czas, co?

Skinęła głową, ale w gardle stanął jej Dziś maluję swój własny świt odpowiedziała cicho, patrząc przez okno, gdzie pierwsze promienie słońca rozświetlały horyzont, jakby świat dopiero się rodził.

Idź do oryginalnego materiału