Dzisiaj znów siedzę przy oknie i patrzę na pusty plac zabaw. Dawniej myślałam, iż przeprowadzka do córki to będzie nowy początek, a teraz czuję się jak intruz we własnej rodzinie.
Przez większość życia mieszkałam sama w przytulnym mieszkaniu na starym osiedlu w Lublinie. Dom był ciepły, sąsiedzi życzliwi, znałam każdy zakamarek tej dzielnicy. Po śmierci męża zostałam samotna, ale nigdy nie narzekałam. Wychowałam córkę Ewę, pomogłam jej zdobyć wykształcenie, a choćby dołożyłam się do mieszkania, gdy wyszła za mąż.
Ewa z mężem żyli całkiem nieźle, wychowywali syna Kacpra. Ja widywałam ich głównie przy okazji świąt czy urodzin. Nie miałam do nich pretensji – rozumiałam, iż młodzi mają swoje życie. Wszystko się zmieniło, gdy mąż Ewy odszedł do innej. Zostawił ją z dzieckiem i stosem niezapłaconych rachunków.
Na początku Ewa się trzymała, ale potem załamała. Pieniędzy brakowało, Kacper potrzebował nowych podręczników, a ona sama chciała choć trochę poczuć się kobietą – ubrać się ładnie, wyjść do ludzi. Wtedy jej przyjaciółka podsunęła pomysł: niech mama sprzeda mieszkanie i zamieszka z wami. „Będzie wam łatwiej, a ona nie będzie samotna”. Ewa nie zastanawiała się długo – przekonała mnie. Mówiła, iż przecież jesteśmy rodziną. Kacper będzie pod opieką, pieniądze z mieszkania pójdą na jego edukację – wszyscy wygrywają.
I ja, głupia, uwierzyłam. Sprzedałam swoje mieszkanie, oddałam córce całą sumę, spakowałam resztę rzeczy i przeprowadziłam się. Na początku było tak, jak sobie wyobrażałam – gotowałam, sprzątałam, odbierałam Kacpra ze szkoły. Chodziłam choćby na osiedlową ławkę, chwaląc się sąsiadkom, jak to moja córka mnie przygarnęła. One słuchały, a w ich oczach widziałam zazdrość – któż nie marzy, by w starszym wieku czuć się potrzebnym?
Minęło kilka miesięcy, a moja euforia zamieniła się w łzy.
Ewa po rozwodzie stała się nerwowa. A swoje frustracje wyładowywała na mnie. Jakby to ja byłam winna, iż jej mąż okazał się zdrajcą. Najpierw przyszły drobne pretensje: „Dlaczego zrobiłaś pierogi, skoro mówiłam, iż chcę kotlet schabowy?”, „Znowu poukładałaś rzeczy tak, iż nic nie mogę znaleźć!”. Potem pojawił się ostentacyjny brak zainteresowania, krzyki, zatrzaskiwane drzwi. „Nie wychodź ze swojego pokoju, gdy mam gości” – rzuciła kiedyś. Wtedy zrozumiałam – w tym domu nie jestem już matką. Jestem problemem.
Kacper, patrząc na mamę, zaczął traktować mnie z obojętnością. Odzywał się niechętnie, stroił miny, a w końcu przestał choćby mówić „dzień dobry”. Jakby przejął jej sposób widzenia świata.
A ja przecież marzyłam, iż wnuk stanie się moją radością. Że będziemy razem czytać książki, chodzić do parku, rozmawiać o szkole. Zamiast tego – cisza. I ta gula w gardle, która dławi mnie wieczorami.
Płaczę po cichu. Nikomu się nie żalę. Tylko czasem, gdy wyjdę na osiedle, siadam na ławce i dzielę się swoim bólem z dawnymi znajomymi. I zawsze powtarzam to samo: „Drogie, nie popełniajcie mojego błędu. Lepiej samotnie i w swoim, niż razem, ale jak obca”.
Teraz żyję jak lokatorka. Bez wpływu na cokolwiek. Wszystko, co miałam do zaoferowania, już się skończyło. Pieniądze z mieszkania wyparowały. Moja pomoc przestała mieć znaczenie. Został tylko mój mały pokój i kocyk, który zabrałam ze sobą.
Nie chwalę się już, nie uśmiecham. Tylko patrzę przez okno i wspominam, jak kiedyś smażyłam z Ewą racuchy, jak śmiała się, gdy opowiadałam jej bajki, jak całowałam Kacpra w czoło, gdy był malutki. Wtedy mieliśmy prawdziwą rodzinę. Teraz zostały tylko ściany i obce spojrzenia.
Co poszło nie tak? DlMoże to prawda, iż bliskość niszczy choćby najczystsze uczucia – i teraz tylko żałuję, iż nie zostawiłam sobie choć małego kawałka własnego świata.