Pod zachodem słońca: nowe życie
W maleńkim miasteczku, ukrytym w zielonych wzgórzach Podhala, mieszkała Krystyna, której życie przez długie lata wiązało się z miejscową drukarnią. Znała tam każdy kąt, kochała tę pracę całym sercem, ale gdy przekroczyła pięćdziesiątkę, zmęczenie jak ciężki kamień spadło jej na barki.
Z mężem, Januszem, wychowali dwie córki. Obie już założyły własne rodziny i wyjechały do większych miast, zostawiając Krystynę z tęsknotą za ich dzwoniącym śmiechem i rzadkimi wizytami u wnuków. Dzwoniła do nich prawie każdego wieczora, chłonąc każdą wiadomość, ale w ostatnich latach jej własne opowieści stawały się coraz bardziej ponure. Zmęczenie ściskało jej serce, a euforia ulatywała jak piasek między palcami.
Janusz przeszedł na emeryturę wcześniej niż Krystyna – był od niej starszy o dziesięć lat. To był jego drugi związek, i początkowo ich życie płynęło spokojnie. Ale ostatnimi czasy Janusz coraz częściej sięgał po kieliszek, co doprowadzało Krystynę do białej gorączki. W takich chwilach stawał się obcy – nie mogła na niego patrzeć bez bólu, nie umieli już choćby porozmawiać. Janusz złościł się w odpowiedzi, odtrącając jej prośby o zdrowy tryb życia.
Jedyną pociechą dla Krystyny były sąsiadki – Elżbieta i Wanda. Obie, kilka lat starsze, od pięciu lat cieszyły się emeryturą. Elżbieta owdowiała, Wanda dawno się rozwiodła, a ich dzieci żyły własnym życiem w odległych miastach. Ale te kobiety, mimo wieku, pałały pasją do podróży.
— Jak wy to robicie, iż tak dużo jeździcie? — dziwiła się Krystyna, patrząc na ich rozpromienione twarze.
— Żyjemy skromnie, Krysiu — odpowiadała Elżbieta. — Zawsze tak żyłyśmy. Jeździmy w przedziałach, nie przepuszczamy pieniędzy. Wynajmujemy tanie pokoje, podróżujemy wiosną albo jesienią, gdy ceny są niższe. We dwie – taniej. Gotujemy sobie same: sałatkę, rybkę usmażymy – i syte.
— Dokładnie — wtórowała Wanda. — Na święta i urodziny dzieci i znajomi wiedzą, co nam dać. Nie torty czy kwiaty, tylko pieniądze na wyjazdy! Wszystko planujemy: trasy, wycieczki, wydatki.
— Jak to wspaniale! — wzdychała Krystyna, ale w jej głosie czuć było gorycz. — A ja nigdzie nie wyjdę z domu. Janusz jak chmura gradowa siedzi na kanapie, czeka, aż wrócę z pracy. Nakarmić go trzeba, wysłuchać, a ja po zmianie ledwo żywa.
— Weź urlop, namów go — radziły przyjaciółki. — Jedź z nami w Bieszczady! Tam góry, powietrze jak balsam. A może i jego zabierzesz?
— Co wy, zwariowałyście? — machnęła ręką Krystyna. — Janusz nigdzie nie pojedzie. Przyjaciół nie ma, ochoty się ruszyć – też. Jak przeszedł na emeryturę, tak na kanapie osiadł. Je, śpi, telewizor ogląda.
— A spytaj go — nalegały sąsiadki. — Nie decyduj za niego.
Ale Krystyna nie musiała rozpoczynać tej rozmowy. Jej świat runął, gdy matka dostała zawału. Wszystkie myśli krążyły tylko wokół niej. Rodzice mieszkali w tym samym miasteczku, a ojciec, choć miał już osiemdziesiątkę, nie odstępował żony na krok. Krystyna jednak codziennie pędziła do szpitala, ciesząc się każdą poprawą stanu matki.
Janusz zamiast wsparcia, wściekał się. Drażniło go, iż żona wraca późno, a gdy Krystyna oznajmiła, iż zamieszka u matki po jej wypisie, wybuchnął:
— Tam jest ojciec, niech on się nią zajmuje! Po co ci tam jeździć? Pomyśl o sobie!
— A ty wstaniesz z kanapy, jak zachoruję? — nie wytrzymała Krystyna. — Dasz radę się mną zaopiekować?
Janusz milczał, a to milczenie ciąło ją jak nóż.
Miesiąc Krystyna mieszkała u rodziców, wracając do domu tylko na weekendy. Wiedząc, iż żona sprawdzi, Janusz starał się nie pić. Krystyna zaś, gdy wracGdy wracała, sprzątała całe mieszkanie i gotowała obiady na kilka dni, by Janusz miał co jeść w jej nieobecności.