Zachód lata: nowe początki

polregion.pl 17 godzin temu

**Zapadające lata: nowe życie**

W małym miasteczku u podnóża Tatr żyła Hanna, której życie przez długie lata wiązało się z miejscową drukarnią. Znała tam każdy kąt, kochała tę pracę całym sercem, ale po pięćdziesiątce zmęczenie niczym ciężki głaz osiadło na jej barkach.

Z mężem, Wiktorem, wychowali dwie córki. Obie już założyły rodziny i wyjechały do Krakowa i Poznania, zostawiając Hannę z tęsknotą za ich śmiechem i rzadkimi odwiedzinami u wnuków. Dzwoniła do nich prawie co wieczór, chłonąc wiadomości, ale ostatnio jej własne opowieści stawały się coraz bardziej ponure. Zmęczenie ściskało serce, a euforia ulatywała jak piasek między palcami.

Wiktor przeszedł na emeryturę wcześniej – był starszy o dziesięć lat. To był jego drugi związek, a na początku ich życie płynęło spokojnie. ale ostatnio coraz częściej sięgał po kieliszek, co doprowadzało Hannę do białej gorączki. Wtedy stawał się obcy – nie mogła na niego patrzeć bez bólu, nie potrafili też ze sobą rozmawiać. On z kolei złościł się, odtrącając jej próby nakłonienia go do zdrowszego życia.

Jedyną pociechą były sąsiadki – Krystyna i Jadwiga. Obie, kilka lat starsze, od pięciu lat cieszyły się emeryturą. Krystyna była wdową, Jadwiga dawno się rozwiódła, a ich dzieci żyły własnym życiem w odległych miastach. Mimo wieku miały w sobie ogień – uwielbiały podróżować.

– Jak to robicie, iż wciąż jeździcie? – dziwiła się Hanna, patrząc na ich rozpromienione twarze.

– Żyjemy skromnie, Haniu – odpowiadała Krystyna. – Zawsze tak żyłyśmy. Jedziemy pociągiem, nie wydajemy na luksusy. Wynajmujemy tanie pokoje, podróżujemy wiosną albo jesienią, gdy taniej. We dwie zawsze lepiej. Gotujemy sobie same: sałatkę, rybę usmażymy – i już syte.

– Właśnie tak – dodawała Jadwiga. – Na święta i urodziny dzieci i przyjaciele wiedzą, co nam dać. Nie torty ani kwiaty, tylko pieniądze na wyjazdy! Planujemy wszystko: trasy, zwiedzanie, wydatki.

– Ach, jak to pięknie! – wzdychała Hanna, ale w jej głosie brzmiała nuta smutku. – A ja nigdzie nie wyjeżdżam. Wiktor siedzi jak chmura gradowa na kanapie, czeka, aż wrócę z pracy. Trzeba go nakarmić, wysłuchać, a ja ledwo żywa po zmianie.

– Weź urlop, namów go – proponowały przyjaciółki. – Jedź z nami w Karkonosze! Tam góry, powietrze jak balsam. A może i jego zabierzecie?

– Co wy, zwariowałyście? – machnęła ręką Hanna. – Wiktor nigdzie by nie pojechał. Przyjaciół nie ma, ochoty ruszyć się też nie. Od kiedy na emeryturze, to tylko kanapa, jedzenie, sen i telewizor.

– A zapytaj go – nalegały. – Nie decyduj za niego.

Ale Hanna nie musiała już tego robić. Jej świat runął, gdy jej matka dostała zawału. Cała myśl była tylko o niej. Rodzice mieszkali w tym samym miasteczku, a ojciec, mimo osiemdziesiątki, trwał przy matce. Hanna każdego dnia biegła do szpitala, ciesząc się każdą oznaką poprawy.

Wiktor zamiast wsparcia – wściekał się. Drażniło go, iż żona wraca późno, a gdy oznajmiła, iż zostanie u matki po wyjściu ze szpitala, wybuchnął:

– Tam jest ojciec, niech on się zajmuje! Po co ci to? Pomyśl o sobie!

– A ty wstałbyś z kanapy, gdybym zachorowała? – nie wytrzymała Hanna. – Zaopiekowałbyś się mną?

Wiktor milczał, a to milczenie ciąło mocniej niż słowa.

Przez miesiąc Hanna mieszkała u rodziców, wracając tylko na weekendy. Wiktor, wiedząc, iż sprawdzi, starał się nie pić. Ona zaś gotowała na kilka dni, sprzątała.

– Jedz, odgrzewaj, nie żyj byle jak – prosiła, ale on tylko machnął ręką, zły, iż żona go „porzuciła” dla rodziców.

Matce poprawiło się, zaczęła chodzić, jeździć na wizyty. Hanna wróciła do domu, ale euforia nie trwała długo. Po trzech miesiącach matka zmarła na kolejny zawał.

– No to matka ci ulżyła – rzucił Wiktor lodowato. – Teraz będziemy żyć normalnie.

Te słowa przecięły serce jak nóż. Hanna rozpłakała się, siedząc na kanapie.

– Normalnie? – głos jej drżał. – Całe życie pracowałam dla rodziny! Wychowałam córki, harowałam na dwóch etatach, szyłam po nocach, żeby miały wykształcenie. A teraz marzę o emeryturze, by choć trochę żyć dla siebie, pojeździć, jak moje koleżanki!

– Zawsze tylko o sobie! – wybuchnął Wiktor. – Ja też pracowałem, też się męczyłem. Myślałem, iż na emeryturze pojeździmy do sanatoriów, poleczymy się. Mam problemy z ciśnieniem, bóle głowy! A ty zostawiasz mnie dla starych rodziców.

– Spróbuj przestać pić – odcięła Hanna. – Wezwij taksówkę, jedź do lekarza, do sanatorium – kto ci broni? Rozpieściłam cię, całe życie prowadziłam za rękę, a ty choćby w domu nie pomagałeś. A ja nie jestem ze stali! Mój ojciec też na granicy, widziałeś, jak źle wyglądał na pogrzebie. Matka prosiła, żebym się nim zajęła…

– Więc co, znowu do niego pójdziesz? – oburzył się Wiktor. – Ja też nie młody. Nie można kogoś wynająć? Czy ja w ogóle mam żonę?

Hanna, nie mogąc odpowiedzieć, wyszła do kuchni. Po pół godzinie Wiktor podszedł, objął ją za ramiona.

– Zbyt ostro powiedziałem, wybacz. Chcę, żebyśmy byli razem – szepnął.

– Rodziców też kocham – odparła Hanna. – Tobie szczęście, iż twoi odeszli szybko, a opiekę przejęła siostra. Nie zapominaj o tym.

Miesiąc później ojciec Hanny dostał wylewu. Nie udało się go postawić na nogi – żałoba po żonie złamała starca. Hanna zabrała go do siebie, oddając mu swoją sypialnię. Przez dwa lata opiekowała się nim, nie rzucając pracy, by dotrwać do emerytury. Ku jej zdziwieniu, Wiktor zaczął pomagać: karmił teścia, podawał leki, gdy Hanna była w pracy.

Gdy ojciec odszedł, Hanna wreszcie przeszła na emeryturę. Wyglądała na wyczerpaną, z podkrążonymi oczami.

– Czas do sanatorium – oświadczyła stanowczo Wiktorowi. – Rozpadam sięPo długim namyśle, Wiktor kiwnął głową i odparł: „Jedźmy, Haniu, może i ja znajdę w tym trochę spokoju.”

Idź do oryginalnego materiału