**Zepsute geny**
Anna weszła do mieszkania, postawiła ciężkie torby na podłodze i głośno westchnęła.
— Jest ktoś w domu? — krzyknęła w stronę pokoju. — Dwóch facetów w domu, a torby sama noszę — burknęła pod nosem. — Wszyscy chcą jeść, ale jak trzeba pomóc, to nikt się nie zgłasza — dodała głośniej, by na pewno ją usłyszeli.
Rozbierała się też hałaśliwie, raz po raz wzdychając i jęcząc. W końcu w drzwiach pojawił się syn.
— Weź te torby i zanieś do kuchni. Tata jest?
Kuba podniósł torby z podłogi.
— Telewizję ogląda — rzucił przez ramię.
Mógłby przemilczeć sprawę telewizora. Matka nie pytała, co ojciec robi. Ale czemu on miałby być jedynym, kto dostanie porcję matczynego humoru? Niech i tacie się dostanie.
— Dlaczego tak wrzeszczysz? — W drzwiach stanął ojciec rodziny.
— Bo nic. Jestem zmęczona — odcięła się Anna. — Zaraz odpocznę pięć minut i zrobię obiad. Wszystko sama. Mogliby chociaż makaron ugotować — mruknęła, wkładając kapcie i gasząc światło w przedpokoju.
— Nie powiedziałaś. Byśmy ugotowali, prawda, Kubuś? — Ojciec, wyczuwając zbliżającą się kłótnię, gwałtownie zaciągnął Kubę na swoją stronę.
Z kuchni dobiegało tylko szeleszczenie toreb i dźwięk zamykanej lodówki. Kuba postanowił zachować neutralność. Tak było bezpieczniej.
— Więc nie ugotowaliście — westchnęła Anna. — Gdybym miała córkę, sama by się domyśliła, co zrobić. A wy jesteście do niczego — mruknęła, mijając męża i kierując się do kuchni.
— Aniu, rozumiem, iż jesteś zmęczona, ale po co się na nas z Kubą wyżywasz? Nie jestem jasnowidzem, nie zgadnę, czy mam ugotować makaron, czy ziemniaki. Powiedziałabyś, to byśmy ugotowali, do sklepu poszli. Ja też dopiero wróciłem z pracy, też jestem zmęczony, tak przy okazji — Machnął ręką i zniknął w pokoju.
— No właśnie, wszystko wam trzeba mówić. Lepiej leżeć na kanapie — burczała Anna, ale już bez złości, bardziej do siebie.
Nie chciała awantury. Nie miała już na nią siły. Po prostu nie potrafiła od razu się uspokoić.
— Dziękuję, synku, idź odrabiać lekcje, resztę ja sama…
Kuba natychmiast uciekł do komputera. Anna otworzyła lodówkę i pokiwała głową, przestawiając produkty z półki na półkę. Po chwili nerwy opadły. Uwielbiała męża i syna, po prostu dziś miała gorszy dzień. Gotowanie to nie męska sprawa.
Po kolacji zebrała resztki makaronu z patelni do pojemnika, dodała kotleta. Chciała włożyć drugiego, ale się rozmyśliła.
— Znosisz to Michałowskim? Uważaj, rozpuszczasz ich, potem sama będziesz narzekać, iż cię wykorzystują — skarcił ją mąż, mszcząc się za wcześniejsze zrzędzenie.
— Nie Michałowskim, tylko Zosi. W domu pewnie nie ma co jeść. Matka wszystko przepija. Szkoda dziewczyny. Widziałam, jak prowadziła pijaną matkę do domu. Tamta choćby nóg za sobą nie ciągnęła. Zosia jest mądra, dobra, ale z rodzicami się nie udało — wyjaśniała Anna, przebierając się w przedpokoju.
Mąż nie odpowiedział.
Anna zeszła na trzecie piętro i zadzwoniła do wyświechtanych drzwi, które nie wzbudzały zaufania — wystarczyło nacisnąć ramieniem, a otwierały się same. Tylko po co? W mieszkaniu i tak nie było nic wartościowego, choćby karaluchy uciekły z głodu.
— Kto tam? — dobiegł cienki głosik zza drzwi.
— Zosiu, to ciocia Ania. Otwórz, przyniosłam ci coś do jedzenia.
Zaskoczyła zasuwka, drzwi uchyliły się nieznacznie, a w szparze Anna zobaczyła uważne oczy dziewięcioletniej Zosi.
— Masz, zjedz. Matka śpi?
Dziewczynka szerzej otworzyła drzwi, wzięła pojemnik i skinęła głową.
— No dobrze, to idę. A ty zjedz. Chuda jesteś, aż dusza się trzyma — Anna patrzyła na nią z politowaniem. — Matce nie zostawiaj.
Zosia znowu skinęła i zamknęła drzwi.
«Chciałabym taką córkę» — westchnęła Anna, wchodząc po schodach do swojego mieszkania.
Weszła do pokoju syna. Ten gwałtownie zamknął laptopa, ale Anna zdążyła zauważyć, iż grał.
— Dobra, nie chowaj. Lekcje odrobione? — spytała, podchodząc do biurka.
— Już dawno.
— Jutro po szkole zaproś Zosię do nas i nakarm ją zupą. Matka wszystko przepija, żywią się tylko chlebem, jeżeli w ogóle. Dziewczyna wiecznie głodna, chuda jak patyk.
— Dobrze, mamo — zgodził się czternastoletni Kuba, nie zadając pytań.
— Nie graj długo, idź spać — rzuciła Anna, już wychodząc.
— Okej. — Kuba otworzył grę i wpatrzył się w ekran.
Następnego dnia, przechodząc obok drzwi Michałowskich, Kuba nacisnął dzwonek.
— Nie ma mamy — odpowiedziała Zosia zza drzwi.
— Słuchaj, malutka, mama kazała mi cię do nas zaprosić.
— Po co? — spytała dziewczynka po dłuższej pauzie.
— Chodź, zobaczysz — odparł Kuba.
Drzwi powoli się otworzyły. Zosia nieufnie patrzyła na chłopaka.
— No to idziesz? Jak nie chcesz, to nie — powiedział z przesadną obojętnością i zrobił krok w stronę schodów.
— Zaraz idę! — krzyknęła Zosia i zniknęła za drzwiami. Po chwili wróciła z pustym pojemnikiem.
— W lodówce jest garnek z zupą. Dasz radę podgrzać? — spytał Kuba, idąc po schodach i naśladując ton matki.
— Nie jestem mała — obraziła się dziewczynka, podążając za nim.
— Podgrzej dwie miseczki. — Kuba otworzył drzwi. — Idź do kuchni, a ja się przebiorę — zarządził i poszedł do swojego pokoju.
Gdy wszedł do kuchni, na stole stały już dwie dymiące miski z zupą, obok leżały łyżki i kromki chleba.
— Brawo. A teraz konkurs: kto szybciej zje. — Kuba usiadł naprzeciwko Zosi, chwycił łyżkę i zaczął jeść.
Zosia jadła wolno,Z czasem Anna zrozumiała, iż nie geny, ale serce człowieka decyduje o tym, kim się staje, i pogodziła się z miłością syna do Zosi, widząc w ich związku odbicie własnej młodości i nadziei na lepsze jutro.