Za ścianą nie ma ciszy
— Włącz wreszcie ten cholerny telewizor ciszej! — krzyknęła Katarzyna Nowak, uderzając pięścią w ścianę. — Środek nocy, ludzie śpią!
W odpowiedzi rozległa się muzyka, jeszcze głośniejsza niż wcześniej. Wydawało się, iż sąsiedzkie mieszkanie zamieniło się w salę koncertową, w której jednocześnie grały wszystkie orkiestry świata.
— Mamo, nie denerwuj się — powiedziała zmęczonym głosem Paulina, wyglądając z kuchni z kubkiem herbaty w dłoniach. — Porozmawiaj z nimi jutro normalnie.
— Normalnie? — Katarzyna odwróciła się do córki, jej oczy błyszczały ze złości. — Już miesiąc z nimi rozmawiam „normalnie”! A oni jakby głusi! Albo udają, iż nie rozumieją!
Za ścianą znów coś huknęło, dobiegły męskie głosy, śmiech, tupot butów. Katarzyna złapała się za serce.
— Boże, co to w ogóle jest! Wcześniej mieszkała tu pani Jadwiga, wieczny odpoczynek jej duszy, cisza była, błogosławieństwo. A teraz…
Paulina postawiła kubek na parapecie i podeszła do matki.
— Mamo, no nie przejmuj się tak. Młodzi, chcą się pobawić. Przypomnij sobie, jak my z Kubą biegaliśmy po mieszkaniu w dzieciństwie.
— To było w dzień! I byliśmy dziećmi! A oni… — Katarzyna machnęła ręką w stronę ściany. — Dorośli mężczyźni, a zachowują się gorzej niż rozwydrzone dzieciaki.
Muzyka nagle umilkła. W zapadłej ciszy słychać było tylko tykanie starego kuchennego zegara i ledwo uchwytny szept za ścianą.
— No widzisz — westchnęła z ulgą Paulina. — Może sami zrozumieli, iż przesadzają.
Ale radowała się za wcześnie. Po kilku minutach rozległ się przeciągły, żałobny wycie. Nie ludzki — zwierzęcy.
— Co to? — Paulina zbladła.
— Pies — mruknęła Katarzyna. — Teraz jeszcze psa sobie sprawili. Ogromnego, sądząc po głosie.
Pies wył tak, jakby jego dusza rozrywała się z rozpaczy. Wycie przechodziło w skomlenie, by znów wznieść się do nie do zniesienia głośności.
— Mamo, może coś mu jest? Może potrzebuje pomocy?
— Jakiej pomocy? Oni po prostu mają wszystkich w nosie! — Katarzyna znów zaczęła stukać w ścianę. — Cicho tam! Słyszycie?! Uspokójcie tego psa!
W odpowiedzi doszedł głos mężczyzny, ale słów nie można było rozróżnić. Pies zamilkł na chwilę, po czym zawył z nową siłą.
Katarzyna opadła na fotel, opierając dłonie na kolanach.
— Paulina, ja już nie wytrzymuję. Nie mam siły. Co noc to samo. Raz muzyka, raz telewizor, teraz ten przeklęty pies. Już tygodniami nie śpię porządnie.
Córka podeszła i usiadła na podłokietniku.
— A wzywałaś dzielnicowego?
— Wzywałam. Przyszedł. Pogadał z nimi. Na jeden dzień było cicho, potem znów to samo. Dzielnicowy mówi, iż nie ma dowodów. Jak udowodnisz hałas? Jak przychodzi, to cicho, a jak wyjdzie…
Za ścianą znów coś zatrzeszczało. Tym razem jakby ktoś przesuwał meble. Ciężkie, masywne. Zgrzyt, huknęło, znów zgrzyt.
— O pierwszej w nocy meble przesuwają — mruknęła Katarzyna. — Normalni ludzie tak nie robią.
— Mamo, a może naprawdę coś się dzieje? Może oni nie złośliwie hałasują?
— Paulina, ty ich bronisz?!
— Nie, ale… pamiętasz, co babcia Basia opowiadała o wujku Staszku? On też nocami hałasował, a okazało się, iż chorował. Na alzheimera. Sam nie wiedział, co robi.
Katarzyna zamyśliła się. Rzeczywiście, ten hałas za ścianą był dziwny. Nie taki, jak u zwykłych hałaśliwych sąsiadów. Działo się tam coś niezrozumiałego, niemal mistycznego.
— Dobrze — zdecydowała się i wstała. — Pójdę do nich. Porozmawiam na spokojnie. Sprawdzę, o co chodzi.
— Mamo, jest pierwsza w nocy!
— No i co? Oni nie śpią! Skoro hałasują, znaczy nie śpią.
Katarzyna narzuciła szlafrok, wsunęła stopy w kapcie i wyszła na klatkę. Drzwi sąsiadów były zwyczajne, niczym się nie wyróżniały. Tylko numer — 38 — był zaklejony taśmą, jakby ktoś chciał go ukryć.
Zadzwoniła. Melodia rozbrzmiała w środku, ale nikt nie odpowiadał. Hałas nie ustawał, pies znów zaczął wyć.
— Otwórzcie! — powiedziała głośno. — Jestem sąsiadką!
Cisza. Potem kroki. Powolne, ostrożne.
Drzwi uchyliły się na łańcuch. W szparze ukazało się oko — szare, zmęczone.
— Czego pani chce? — spytał męski głos.
— Mieszkam obok. Strasznie głośno… muzyka leci, pies wyje. Ludzie nie mogą spać.
— Jaka muzyka? — głos brzmiał szczerze zdziwiony.
— Jaka? No właśnie, słyszy pan?
Za ścianą rzeczywiście grała muzyka. Cicha, smutna melodia, ale jak na tę porę — za głośna.
— Nie słyszę żadnej muzyki — odpowiedział mężczyzna.
Katarzyna poczuła się zdezorientowana.
— Ale… jak to? Przecież słychać!
— Proszę pani, może się pani źle czuje? Wezwać lekarza?
— Ależ skąd! Jestem zdrowa! I słyszę doskonale!
Drzwi zamknęły się. Katarzyna stała na korytarzu, nadsłuchując. Muzyka wciąż płynęła, ale teraz wydawała się jeszcze dziwniejsza. Jakby dobiegała z oddali, z innego czasu.
Wróciła do mieszkania i zastała Paulinę przytuloną uchem do ściany.
— No i? — spytała.
— Dziwne, mamo. Słyszę muzykę, ale jakaś… nierzeczywista. Jakby z gramofonu.
— Gramofonu? Kto dziś ma gramofon?
— Nie wiem. I jeszcze… słyszę głosy. Kobiecy i męski. Rozmawiają, ale nie rozumiem o czym.
Katarzyna też przyłożyła ucho. Rzeczywiście, ze ściany dobiegała stara piosenka, z czasów jej młodości. A między zwrotkami — głosy, czułe, pełne miłości.
— Może jakieś przedstawienie oglądają? — zasugerowała Paulina.
— O pierwszej w nocy? I dlaczego ten facet twKatarzyna odsunęła się od ściany, a w jej sercu zagościła pewność, iż czasem cisza skrywa więcej prawdy niż wszystkie głośne słowa tego świata.