– Za Mamę i Synka

newsempire24.com 3 dni temu

Znalazł go za rogiem jednego z bloków. Biegał od jednego śmietnika do drugiego, szukając czegoś do jedzenia. Właśnie tam natknął się na maleńkiego szarego kociaka.

Malec pełzał po mokrym asfalcie i rozpaczliwie piszczał. Nagle pojawił się duży, brudny i wychudzony rudowłosy pies… a może nie rudowłosy, tylko szary? Warstwa kurzu pokrywała go tak grubo, iż trudno było określić jego prawdziwy kolor. Zatrzymał się, a kociak…

Kociak, zobaczywszy go, pisnął i podpełzł. Pies warknął, ale malec się nie przestraszył.

*Co za diabeł?* pomyślał pies. *Tego mi jeszcze brakowało. Hej, hej! Zaraz wróci twoja matka. Nie zbliżaj się do mnie.*

Próbował odsunąć natrętnego malca łapą, ale ten…
Ten zupełnie się tym nie przejmował. Przytulił się do dużej, brudnej łapy psa, wczepił w nią swoimi małymi łapkami i pazurkami. I ucichł.

*No dobrze* pomyślał pies. *Poczekam, aż wróci jego mama, a potem sobie pójdę.*

Malec ułożył się wygodnie i zasnął. Było mu ciepło i bezpiecznie. A duży pies o nieokreślonym kolorze również się położył i czekał.

Czekał bardzo długo. A adekwatnie… nigdy nie doczekał się matki-kotki.

Minął dzień, nadszedł wieczór, a ona… wciąż nie przychodziła. Zapadła noc, i pies zrozumiał. Czekanie nie miało już sensu. Musiało stać się coś bardzo złego.

A malec obudził się i szturchał pyska w brzuch psa. Był głodny.

*To jeszcze jeden problem* pomyślał pies. *I co teraz mam zrobić? Nie mogę go tu zostawić na pewną śmierć.*

No dobrze…

Zaniosę go do tych śmietników koło baru. Tam zawsze wyrzucają coś dobrego, a w tym dużym kontenerze… jest otwór z boku. Tam zawsze można znaleźć resztki.

*Nakarmię go i zostawię. Nie będę się z nim nosił!*

Chwycił kociaka zębami za kark, podniósł się i ruszył w drogę. Nie było daleko. Zostawił malca w krzakach, żeby nie uciekł, a sam zaczął grzebać w odpadkach.

Pies nerwowo drgał, nasłuchując cichego pisknięcia. Szary malec go szukał. Wołał swoją mamę.

*Tfu! Co za kłopot* zaklął w duchu pies. *Jaka znowu mama?*

Znalazł kilka otwartych kubeczków po jogurtach. Wrócił i zaczął zlizywać słodką, kaloryczną masę, ale nie po to, by ją zjeść. Smarował nią pyszczek kociaka, a ten… lizał go i mruczał.

*No i świetnie. Wszystko gra.*

Ucieszył się pies.

*Właśnie tak go nakarmię.*

Potem malec wdrapał się na ciepły bok psa, wczepił pazurkami w jego brudną sierść i zasnął.

*Dobrze* pomyślał pies. *Niech tak będzie. Poczekam do rana. Nakarmię go, a potem… Potem pójdę.*

W nocy kociak budził się i popiskiwał. Płakał, a pies lizał go, uspokajając.

Dopiero nad ranem zasnął. Gdy pies otworzył oczy, spotkał się wzrokiem z małymi oczkami szarego kociaka. Ten szturchnął go w mokry nos i miauknął.

*Mamusiu.*

I nagle pies zrozumiał. Że nigdzie nie pójdzie. Nie opuści tego malca.

Tak już zostało.

Znajdował coś miękkiego albo przeżuwał jedzenie dla swojej kociej córeczki, a ona…

Jadła i przytulała się. Obejmowała swoją psią mamę, bawiła się jej ogonem i spała na niej. A psu zrobiło się jakoś ciepło i spokojnie. Jakby…

Jakby odnalazł dom i rodzinę.

Jedli razem, spali razem. Resztę czasu pies spędzał na zabawie z malcem, ucząc go biegać i skakać.

*Skoro już tak wyszło, nauczę go wszystkiego, co potrzebne do przetrwania.*

Latem kociak podrósł, a pies…

Pies schudł jeszcze bardziej. Ale nadeszła jesień. I zaczęły się niekończące się deszcze. Znalezienie suchego, ciepłego miejsca stawało się trudne.

Czasem pies otulał łapami swoją córeczkę, przyciskał ją do siebie i osłaniał przed zimnem i wodą. Drżał z zimna, ale wciąż lizał malca. Najważniejsze było, by go ogrzać i nakarmić.

Pies się przeziębił. Kaszlał, kichał. Z nosa i oczu ciekło mu, a kociak patrzył na niego z niepokojem i pytał:

*Mamusiu, mamusiu, co się stało? Zachorowałaś?*

*Nie, nic poważnego, moja śliczna* odpowiadał pies.

*Nie martw się o mnie. Wszystko będzie dobrze. Przytul się, ogrzeję cię.*

Właśnie przez łzy zasłaniające oczy, przez tę przeziębienie, nie zauważył…

Lało jak z cebra, a na tym śmietniku nie było już nic do jedzenia. Trzeba było iść dalej.

Jak zwykle wziął kociaka zębami za kark i ruszył.

Po chodniku i jezdni płynęły strumienie wody, a z nieba… Z jesiennego nieba lał się nieustanny deszcz. Jego krople rozbijały się o głowę i grzbiet psa, ale on…

Myślał tylko o jednym.

*Moja córeczka nie może zmoknąć i zachorować.*

Chciał gwałtownie przebiec przez jezdnię i dlatego…

Dlatego nie zauważył samochodu, który wyjechał zza zakrętu.

Na szczęście auto jechało wolno. Wycieraczki nie radziły sobie z potokami wody na szybie.

Uderzenie nie było mocne, ale… wystarczające, by przedni zderzak odrzucił psa na chodnik.

Kierowca zatrzymał się i wysiadł. Podszedł do psa. Ten leżał na lewym boku, podkurczywszy uszkodzoną tylną łapę.

*Pozwól, iż się z tobą zajmę* powiedział kierowca, ale pies…

Przycisnął coś do siebie przednimi łapami i warknął groźnie.

*Nie bój się* powiedział kierowca najłagodniejszym głosem, na jaki było go stać.

*Jestem lekarzem. Pozwól mi obejrzeć twoją ranę.*

Deszcz zaczął padać jeszcze mocniej.

Lekarz wzdrygał się, gdy zimna woda spływała mu po plecach. Ale pies tylko mocniej przytulił coś do siebie i zamknął oczy.

*Co to jest?* zaskoczył się lekarz. *Co ty tam chowasz?*

Ostrożnie zajrzał i westchnął. Spod łap rannego psa patrzyły

Idź do oryginalnego materiału