Zbyt długo żyłam dla innych Teraz chcę wybrać siebie.
Czasem człowiek budzi się w środku zwyczajnego życia i nagle pojmuje, iż cudze głosy brzmiały w jego głowie głośniej niż jego własny. Tak właśnie stało się ze mną. Nazywam się Bronisława, mam czterdzieści pięć lat, mieszkam w Poznaniu i, jakkolwiek banalnie to brzmi, dopiero teraz zrozumiałam, iż niemal pół wieku żyłam według cudzych zasad. Nie swoich. A ból z tego jest ciężki, głuchy, nieustający.
Ostatnio spotkałam swoją szkolną przyjaciółkę, Elżbietę. Nie widziałyśmy się niemal dziesięć lat, a to spotkanie stało się dla mnie impulsem, prawdziwym bodźcem do refleksji. Długo rozmawiałyśmy o życiu, o dzieciach, o rozczarowaniach. I nagle usłyszałam samą siebie kobietę, która żyje nie tak, jak chce, ale tak, jak jej kazano. I która już tego nie akceptuje.
Wszystko zaczęło się w dzieciństwie. Moi rodzice porządni, surowi, uparci zawsze wiedzieli lepiej, co dla mnie dobre. Decydowali o wszystkim: z kim się przyjaźnić, gdzie iść na studia, czym się zajmować, kogo słuchać. Marzyłam o prawie, ale mama z tatą uznali, iż lepiej nadaję się na filologię, i pewnego dnia, bez mojej wiedzy, złożyli papiery na odpowiedni wydział.
Dostałam się. I odtąd krok za krokiem szłam cudzą ścieżką. Uczyłam się bez pasji, bez chęci. Zdawała egzaminy, nie rozumiejąc, po co mi to. Ale rodzice byli dumni. Byłam grzeczną córeczką z dyplomem.
Pracę też dla mnie znaleźli w zwykłej szkole, jako nauczycielkę języka polskiego. Trzęsłam się na myśl, iż całe życie będę tłumaczyć zasady interpunkcji dzieciom, które choćby nie patrzą w oczy. Ale poszłam. Bo zawsze szłam tam, gdzie kazano.
A potem pojawił się Jerzy. Kolega ze szkoły. Nauczyciel wf. Oświadczył się, a ja przystałam. Nie z miłości, ale by wyrwać się spod rodzicielskiej kurateli. Widziałam w nim szansę na wolność. Jakże się myliłam. Tylko zmieniłam klatkę.
Z Jerzym życie było ciężkie. Był ostry, despotyczny, nie znosił sprzeciwu. Ja byłam dla niego sprzątaczką, kucharką, kobietą na zawołanie. Każdą próbę rozmowy o uczuciach, szacunku, wolności wyśmiewał. Cierpiałam. Bo nie wiedziałam, jak nie cierpieć. Bo od dziecka przywykłam milcz, nie sprzeciwiaj się, dostosuj.
Jedynym światłem była córka. Moje wybawienie, moja ucieczka. Dałam jej wszystko, czego mnie pozbawiono: troskę, wsparcie, wolność wyboru. Wychowywałam ją z myślą: byle nie powtórzyła mojego życia. Gdy była w piątej klasie, zaczęłam odkładać pieniądze, chowając je przed Jerzym, by dać jej szansę.
Po siódmej klasie wysłałam ją na naukę do Irlandii. To nie było łatwe. Dorabiałam, szyłam nocami, odmawiałam sobie wszystkiego, ale najważniejsze ona się uczyła, rozwijała, żyła. Dziś studiuje na uniwersytecie w Dublinie. Jest silna, mądra, niezależna. I mówię jej: zostań tam, żyj tak, jak chcesz. Dla tego znosiłam wszystko.
Wspierała mnie ciocia Jadwiga jedyna osoba, która naprawdę mnie rozumiała. Nie miała dzieci i stała się moim cichym aniołem stróżem.
A teraz teraz stoję przed lustrem i po raz pierwszy od czterdziestu pięciu lat pytam samą siebie: Czego CHCĘ JA? Nie moi rodzice. Nie mój mąż. Nie społeczeństwo. Ja.
I znam odpowiedź. Chcę wolności. Chcę żyć w ciszy, czytać ukochane książki, pracować tam, gdzie mam spokój, nie gdzie kazano. Chcę znów haftować obrazy, jak za młodu. Chcę wynająć mieszkanie, odejść od Jerzego, zacząć od nowa. Nie chcę już być cieniem w cudzym życiu.
Teraz szukam pracy. Przeglądam ogłoszenia o wynajmie. Powoli, ale pewnie, układam drogę do nowej siebie. Nie będę już ofiarą. Nie pozwolę, by ktoś dyktował, jak mam żyć. Choć późno, wybieram siebie. A jeżeli ktoś spyta czy żałuję? Tak. Żałuję. Ale nie tego, iż chcę odejść. Tego, iż nie zrobiłam tego wcześniej.










