Od razu przeszła do rzeczy:
– Tata jest po udarze. Trzeba się nim zająć. My z Tomkiem mamy dzieci, pracę. Ty masz najwięcej czasu. Pasuje ci?
Zamilkłam. Nie dlatego, iż nie miałam co powiedzieć. Po prostu przez sekundę próbowałam się nie rozpłakać. Przez sekundę próbowałam nie wrócić tam, gdzie zamknęłam drzwi dawno temu.
Do dzieciństwa.
Do jego krzyków. Do dźwięku paska uderzającego o pasek spodni, zanim wymierzył „karę”. Do tego, jak łapał mnie za ramię tak mocno, iż zostawały siniaki – i mówił, iż to moja wina, bo „znowu pyskowałam”. Do tego, jak matka milkła, patrząc w ścianę, a rodzeństwo udawało, iż nic się nie dzieje. Bo łatwiej było udawać.
Pamiętam, jak stałam na klatce schodowej w piżamie. W listopadzie. Bo kazał mi „ochłonąć”. Miałam wtedy dziewięć lat.
Pamiętam, jak wyśmiewał moje łzy. Jak mówił, iż jestem słaba. Że nie znajdę męża, bo nikt nie będzie chciał takiej „histeryczki”.
Pamiętam wszystko.
Ale Anka i Tomek – nie. Albo nie chcą pamiętać. Dla nich tata to teraz schorowany staruszek, który siedzi w ciszy i patrzy przez okno. Może właśnie dlatego łatwiej im wymagać ode mnie „wybaczenia”. Bo już nie krzyczy. Bo już nie bije. Bo to wygodne zapomnienie.
Ale ja pamiętam.
I nie, nie jestem egoistką. Nie dlatego powiedziałam „nie”. Nie dlatego nie chcę go w swoim domu. Nie dlatego, iż nie mam czasu. Ale dlatego, iż mam granice. Granice, których przez całe życie się uczyłam – na terapii, w ciszy, w lęku.
Bo to nie ja jestem winna. To nie ja go złamałam. To on złamał mnie.
– Nie zajmę się nim – powiedziałam w końcu cicho. – Wy możecie sobie wybaczyć, jeżeli chcecie. Ale ja muszę najpierw wybaczyć sobie, iż tyle lat milczałam.
W słuchawce zapadła cisza. A potem, jak zawsze:
– Jesteś bez serca.
Może. Ale nareszcie to moje serce. I nie zamierzam znów oddawać go komuś, kto nigdy nie zasłużył.