Z życia wzięte. "Na ślubnym kobiercu stałam jak gość na własnej ceremonii": Bo mama mojego męża postanowiła, iż to ona będzie w centrum uwagi

zycie.news 2 godzin temu
Zdjęcie: ślub @pexels


Skromnie, ale z klasą. Bez wielkiej pompy, bez pokazówki, bez udawania, iż jesteśmy kimś, kim nie jesteśmy. Chciałam ślubu z uczuciem, nie z wystawnym menu i orkiestrą na sto osób.

Kiedy poznałam Pawła, myślałam, iż jesteśmy zgodni. Oboje mieliśmy podobne podejście do życia – liczyły się emocje, nie pozory. Wiedziałam, iż to ten jedyny, i czułam, iż razem stworzymy coś prawdziwego.

Nie przewidziałam jednego – jego matki.

Teściowa od początku nie kryła, iż nie przypadłam jej do gustu. Uśmiechała się fałszywie, a w jej oczach widziałam chłód i ocenę. Każde moje słowo kwitowała komentarzem:

– Oj, dziecko, to się jeszcze nauczysz.

A potem zaczęła mówić o ślubie. O naszym ślubie.

– No przecież nie zrobicie tego po cichu? Co ludzie powiedzą?

– Suknia musi być biała, z trenem. Nie w jakimś beżu, to w złym tonie.

– Sala? Tylko ta w centrum, nie żadne wiejskie domy kultury.

Próbowałam spokojnie tłumaczyć, iż chcemy inaczej. Że marzymy o czymś kameralnym, z najbliższymi. Ale ona nie słuchała. Dla niej ten ślub był spektaklem, a ja miałam być rekwizytem.

Z każdym tygodniem czułam, jak tracę kontrolę. To, co miało być naszym dniem, stawało się przedstawieniem dla gości. Teściowa decydowała o wszystkim: o kwiatach, menu, zaproszeniach. choćby suknię wybrała mi ona – „bo tamta była zbyt skromna”.

Paweł?

Mój narzeczony, który obiecywał, iż zawsze będzie po mojej stronie, nagle milczał.

– Kochanie, daj jej się cieszyć – mówił. – To dla niej ważne.

Ważne? A dla mnie? Dla mnie ten dzień przestawał mieć sens.

Dzień, który nie był mój

W dniu ślubu spojrzałam w lustro i nie poznałam kobiety, która patrzyła na mnie z odbicia. Miała makijaż, którego nie chciałam, fryzurę, która bolała od szpilek, i suknię, której nigdy nie marzyłam nosić.

Goście klaskali, orkiestra grała głośniej niż moje myśli. A teściowa uśmiechała się szeroko, jakby to był jej dzień.

Kiedy podeszła i powiedziała:

– No, widzisz, mówiłam, iż wyjdzie idealnie! –

tylko się uśmiechnęłam. Ale w środku czułam, iż coś się we mnie złamało.

Mój ślub – mój wymarzony dzień – stał się teatrem cudzych ambicji.

Miałam swoje zasady, chciałam decydować o własnym szczęściu, ale w końcu uległam.

Teściowa dopięła swego.


A ja w dniu, który miał być początkiem nowego życia, poczułam, iż coś się skończyło.

Idź do oryginalnego materiału