Z życia wzięte. "Myślałem, iż znam ją przez trzydzieści lat": Testament pokazał, iż całe życie żyła ze mną w kłamstwie
Siedziałem przy stole z dziećmi, każde ze spuszczoną głową, czekając na słowa notariusza.
– „Dom zapisuję córce Annie, oszczędności – synowi Piotrowi. Pamiątki rodzinne proszę podzielić sprawiedliwie” – czytał spokojnym głosem. Kiwałem głową, wszystko wydawało się normalne.
Aż nagle:
– „Proszę, by mój mąż, Jan, spełnił moje ostatnie życzenie – aby co roku, w rocznicę mojej śmierci, odwiedzał grób Adama, mojego dawnego narzeczonego, i kładł na nim bukiet czerwonych róż.”
W sali zapadła cisza.
– Co? – wyrwało mi się, aż dzieci podniosły głowy. – Co pan właśnie przeczytał?
Notariusz poprawił okulary. – To jej własnoręcznie podpisany zapis.
– Adam?! – krzyknąłem. – Jaki Adam?!
Córka spuściła wzrok. – Tata… mama czasem wspominała, iż kiedyś kogoś kochała. Ale nigdy nie mówiła szczegółów.
– A ja przez trzydzieści lat żyłem w przeświadczeniu, iż to ja byłem tym jedynym – syknąłem, czując, jak serce wali mi jak młot. – To po co ze mną była?!
Syn próbował mnie uspokoić. – Tato, to tylko prośba… ostatnia wola…
– Prośba?! – uderzyłem pięścią w stół. – To zdrada zza grobu!
Mimo gniewu pojechałem. Stałem nad obcym grobem z bukietem czerwonych róż w dłoniach. Patrzyłem na wyryte imię: Adam K.
– Całe życie żyłem w cieniu kogoś, kogo choćby nie znałem – wyszeptałem. – Wierzyłem, iż twoja matka była moja, tylko moja. A ona… choćby umierając, pamiętała o nim.
Położyłem kwiaty i poczułem, jak łzy mieszają się ze złością.
Spełniłem jej wolę. Ale coś w środku mnie umarło.
Bo można zdradzić ciało – jedną nocą. Ale zdrada sercem, przez całe życie, jest czymś, czego wybaczyć się nie da.
Moja żona odeszła, a ja zostałem nie z żałobą, ale z poczuciem, iż byłem tylko zastępstwem za Adama.
I właśnie wtedy straciłem do niej szacunek, który miał przetrwać choćby śmierć.