Drżały mi ręce.
To miała być zwykła sobota. Chciałam tylko posprzątać w szafie, odłożyć stare dokumenty na miejsce.
A znalazłam prawdę, która zniszczyła moje życie.
Koperty były równo ułożone, schowane w pudełku po butach, głęboko na dnie szafy.
Nie miały adresata.
Ale rozpoznałam charakter pisma.
To był mój mąż.
Pierwszy list zaczynał się od słów:
"Kochanie, myślę o Tobie każdego dnia..."
Poczułam, jak powietrze ucieka mi z płuc.
Przewracałam kolejne kartki, czytając słowa, które nigdy nie były przeznaczone dla mnie.
"Tęsknię za Tobą. Gdybym tylko mógł cofnąć czas, wybrałbym inaczej."
"Muszę żyć pod jednym dachem z kobietą, której już nie kocham. Ale moje serce zawsze należy do Ciebie."
To był cios prosto w serce.
Nie wiem, ile tam stałam. Pięć minut? Godzinę?
Cały mój świat nagle stracił sens. Czy nasze wspólne życie było tylko kłamstwem? Czy on nigdy mnie nie kochał?
Usłyszałam dźwięk klucza w zamku.
— Kochanie, jestem… — jego głos urwał się, gdy zobaczył mnie stojącą z listami w dłoniach.
Spojrzałam na niego.
— Kim ona jest?
Zbladł.
— O czym ty mówisz?
Uniosłam koperty.
— O tym.
Nie próbował kłamać. Nie próbował udawać, iż to nic nie znaczyło. Po prostu spuścił głowę i milczał.
— Ile to trwało?
— Lata — wyszeptał.
Lata. Czyli nasze małżeństwo było fikcją. Czyli byłam tylko wygodą, koniecznością, obowiązkiem.
— Więc dlaczego mnie nie zostawiłeś? — zapytałam cicho.
Spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.
— Bo tak było łatwiej.
Łatwiej. Czyli byłam tylko wygodnym rozwiązaniem.
Tej nocy spakowałam walizkę. On próbował coś mówić. Próbował się tłumaczyć.
Ale ja już nie słuchałam. Bo jeżeli przez całe nasze małżeństwo kochał kogoś innego… To ja nie miałam tu już nic do stracenia.