Te same drzwi, które jeszcze niedawno prowadziły do mojego domu.
Do miejsca, w którym spędziłam dwadzieścia lat swojego życia.
Ale teraz?
Teraz nie miałam prawa choćby przekroczyć progu.
Kiedy mój mąż żył, jego rodzina mnie tolerowała.
— Ona nie jest dla ciebie, Paweł — mówiła jego matka, kiedy się poznaliśmy.
— Nie pasuje do naszej rodziny — powtarzała jego siostra.
Nie podobało im się nic. Ani to, jak gotuję, ani to, jak prowadzę dom.
Ale Paweł zawsze stał po mojej stronie.
Aż do dnia, gdy go zabrakło.
Śmierć przyszła nagle. Jeden dzień zmienił wszystko. Zostałam wdową, a oni poczuli się właścicielami mojego życia.
Nie minął choćby miesiąc, kiedy usłyszałam:
— To był dom Pawła, powinien należeć do rodziny.
— Jakiej rodziny?! — zapytałam, wpatrując się w jego matkę.
— Do jego matki, jego siostry… do nas.
— Ale ja tu mieszkam! To mój dom!
Matka Pawła uśmiechnęła się zimno.
— To był twój dom.
Nie miałam nic. Wszystkie dokumenty były zapisane na niego. Nie mieliśmy wspólnego majątku, bo zawsze ufałam, iż nigdy mnie nie zostawi.
Teraz zostawił mnie bez niczego.
Najpierw zaczęło się od drobnych rzeczy.
— Może powinnaś poszukać sobie czegoś mniejszego?
Potem było gorzej.
— Powinnaś się wyprowadzić, to nasz dom.
Aż w końcu przyszło do brutalnej prawdy.
— jeżeli nie wyjdziesz sama, wyrzucimy cię.
I tak oto stanęłam na ulicy. Z walizką w ręku, bez planu, bez przyszłości. Bez niczego.
Czy naprawdę na to zasłużyłam? Czy dwadzieścia lat życia nic nie znaczyło?
Spojrzałam na zamknięte drzwi. Nie zapukam. Nie będę błagać.
Bo jeżeli w tym domu nigdy nie byłam rodziną, to może… nigdy nie był moim domem.