Nie widzę w nich ani cienia tych chłopców, których tuliłam do snu, którym śpiewałam kołysanki.
Zamiast miłości — zimna kalkulacja. Zamiast troski — czekanie.
Na co? Na mój koniec.
Po śmierci męża zostałam sama w dużym domu. Na początku myślałam, iż synowie naprawdę się o mnie martwią — iż odwiedzają, dzwonią, pomagają, bo kochają.
„Mamo, nie dźwigaj sama zakupów.”
„Mamo, może sprzedaj dom, będzie ci lżej.”
„Mamo, powinnaś przepisać wszystko, żebyśmy mogli ci pomóc.”
Brzmiało troskliwie. Do czasu.
Któregoś dnia przypadkiem usłyszałam ich rozmowę w kuchni. Nie wiedzieli, iż stoję za drzwiami.
– Jak ona umrze, to co robimy z domem? – zapytał starszy.
– Sprzedajemy, dzielimy na pół. Ty weźmiesz jej auto, ja działkę.
– A konto?
– Sprawdzałem, ma ładną sumkę. Wystarczy tylko dopilnować, żeby nie przepisała na nikogo.
Świat mi się zatrzymał. Słyszałam to z ust własnych dzieci. Dzieci, za które oddałabym życie.
Nie płakałam. Nie krzyczałam. Tylko poczułam w sobie coś, czego nie czułam od dawna — zimną siłę.
Zrozumiałam, iż nie jestem dla nich matką. Jestem skarbonką w ludzkiej skórze. Czekają, aż umrę, żeby otworzyć wieko i policzyć, ile w środku.
Następnego dnia pojechałam do banku. Zamknęłam konto, przeniosłam wszystko na nowe — tylko ja znam numer. A potem odwiedziłam notariusza. Nowy testament, napisany spokojnie, bez emocji.
Nie dla nich. Nie dostaną ani złotówki. Dom zapisałam fundacji, która pomaga chorym dzieciom. Pieniądze — hospicjum, w którym umierała moja siostra.
Bo jeżeli mam po sobie coś zostawić, niech to będzie dobro, a nie prezent dla ludzi, którzy zapomnieli, co znaczy serce.
Od tamtej pory przychodzą rzadziej. Zauważyli, iż nie wspominam już o pieniądzach. Że nie narzekam na zdrowie. Że nie potrzebuję ich „pomocy”.
Pewnie czują, iż coś się zmieniło. Widzę niepokój w ich oczach, gdy pytają, czy wszystko w porządku. Odpowiadam tylko:
– Tak, kochani. Wszystko jest tak, jak powinno być.
Nie pytają więcej. Może boją się, iż usłyszą prawdę.
Czasem siedzę w fotelu i wyobrażam sobie ich miny, gdy dowiedzą się, iż matka ich przejrzała. Że pieniądze, o które się kłócili, poszły tam, gdzie naprawdę mogą uratować czyjeś życie.
Nie czuję żalu. Czuję spokój. Bo w końcu zrozumiałam, iż nie warto błagać o miłość tych, którzy widzą w tobie tylko portfel.
A kiedy mówią:
– Mamo, dbaj o siebie, nie przemęczaj się.
Uśmiecham się tylko i myślę:
„Nie martwcie się, chłopcy. Zostanę jeszcze długo. I będę miała czas, żeby spokojnie patrzeć, jak to wy nie możecie się doczekać końca.”













