Że po siedemdziesiątce moim światem stanie się ciemna piwnica z małym oknem i zapachem stęchlizny. Że własne dziecko powie mi z uśmiechem:
„Mamo, przecież powinnaś się cieszyć, iż nie jesteś sama.”
Cieszę się. Tylko nie wiem, z czego.
Kiedy zmarł mój mąż, długo nie mogłam dojść do siebie. Dom wydawał się pusty, każdy dźwięk bolał. Córka, Aneta, mówiła:
– Mamo, nie możesz mieszkać sama. Przyjedź do nas. U nas ci będzie lepiej.
Płakałam z wdzięczności. Spakowałam parę rzeczy, ulubiony koc, zdjęcie z naszego ślubu. Myślałam, iż czeka mnie nowy etap — wśród rodziny, z wnukami, z ciepłem, którego tak brakowało.
Nie wiedziałam, iż dla nich będę tylko kłopotem z walizką wspomnień.
Przyjechaliśmy późnym wieczorem. Córka była zmęczona, zięć patrzył z niechęcią, dzieci choćby nie podniosły wzroku znad telefonów.
– Chodź, mamo – powiedziała Aneta. – Pokażę ci twój pokój.
Zeszłyśmy po schodach. Do piwnicy.
Wilgotne ściany, jedno wąskie okno pod sufitem, stary tapczan i szafa bez drzwi. W rogu stała miska z praniem i suszarka.
– Tu będziesz miała spokój – powiedziała. – Na górze ciągle hałas, dzieci, telewizor.
Spokój. Tak to się teraz nazywa — wygnanie w imię świętego porządku.
Każdego ranka wstaję wcześniej niż oni. Cicho, żeby nie przeszkadzać. Wychodzę na górę, robię kawę, sprzątam kuchnię, choć nikt mnie o to nie prosi. Czasem słyszę, jak Aneta mówi do męża:
– Dobrze, iż mama tu jest, przynajmniej pomoże.
Pomogę.
Ale nikt nie zapyta, jak się czuję. Czy mi zimno, czy głodna, czy może chciałabym choć raz usiąść z nimi do stołu, a nie jeść w piwnicy, żeby „nie przeszkadzać dzieciom przy lekcjach”.
Czasem słyszę, jak wnuczka śmieje się ze mną do koleżanki:
– Moja babcia mieszka w piwnicy, bo lubi ciszę!
I śmiech za drzwiami. Nie mam siły tłumaczyć, iż to nie cisza, tylko samotność.
W nocy słucham, jak nad moją głową życie toczy się dalej — rozmowy, śmiechy, telewizor. A ja leżę pod starym kocem, który przesiąkł wilgocią, i pytam siebie:
„Czy naprawdę o to chodziło w byciu matką?”
Wczoraj znalazłam w szafce kopertę. Z rachunkiem za prąd i karteczką:
„Mamo, dasz coś do rachunków? W końcu też korzystasz z prądu.”
Nie płakałam. Nie byłam choćby zaskoczona. Po prostu usiadłam na łóżku i zaczęłam pisać list.
Krótki. Bez żalu, bez wyrzutów.
„Dziękuję, iż mogłam tu być. Ale już nie muszę.”
Dziś rano wyszłam, gdy jeszcze spali. Wzięłam tylko torbę i stare zdjęcie. Poszłam do domu opieki, o którym mówiła sąsiadka. Nie luksusowy, ale czysty, z ciepłem w oczach opiekunek.
Kiedy zapytali mnie, dlaczego przyszłam, odpowiedziałam:
– Bo chcę znów mieć pokój z oknem na świat, a nie pod czyimiś nogami.
I pierwszy raz od dawna poczułam, iż naprawdę jestem człowiekiem, a nie ciężarem.











