Z życia wzięte. "Adoptowany synek przyniósł nam szczęście": Jednak moja mama mówi, iż jest niewychowany

zycie.news 4 godzin temu

Po latach bezowocnych prób zajścia w ciążę, adopcja była jedyną drogą, by zostać mamą. Z mężem podjęliśmy tę decyzję świadomie, z sercem otwartym na dziecko, które potrzebuje miłości. I wtedy zjawił się on – czteroletni chłopiec o smutnych oczach i ogromnym głodzie czułości. Od pierwszego dnia był naszym synem. Bez "adoptowany", bez przypisu. Po prostu: nasz.

Były trudne momenty – napady złości, nocne krzyki, nieufność. Ale też śmiech, pierwsze "mamo" wypowiedziane z zaufaniem, tulenie się bez końca i dłoń szukająca mojej. Z każdym dniem stawał się bardziej nasz. Dom wypełnił się życiem i radością, a ja po raz pierwszy poczułam, iż jestem naprawdę potrzebna.

Mama odwiedziła nas po raz pierwszy dwa miesiące później. Patrzyła na Piotrusia z dystansem, zimno, jakby był intruzem, który wdarł się do naszego świata bez zaproszenia.

– On jest… dziki – powiedziała mi później. – Niegrzeczny. I brzydko mówi. To widać, iż to nie nasz materiał.

Zatkało mnie. Jak mogła mówić tak o dziecku? O moim dziecku?

– Mamo, on miał ciężkie dzieciństwo. Potrzebuje tylko czasu i miłości. Nie mów tak… – próbowałam spokojnie, ale czułam, iż serce mi pęka.

Ale mama nie przestawała. Nazywała go "przybłędą", "małym cwaniakiem", mówiła, iż "z takiego to nic nie wyrośnie". Przestała przyjeżdżać, przestała dzwonić. A gdy po czasie zaprosiłam ją na urodziny Piotrusia, rzuciła tylko:

– Nie zamierzam udawać, iż to mój wnuk.

Tego dnia zamknęłam drzwi.

Z bólem, z żalem… ale z przekonaniem, iż serce mojego synka jest ważniejsze niż uprzedzenia mojej matki.

Piotruś dziś ma siedem lat. Pięknie czyta, pomaga kolegom, codziennie daje mi powód do dumy. Jest moim dzieckiem. A ja jestem jego mamą. I choć nie urodziłam go z ciała – narodził się z miłości.

I tylko czasem, w ciszy nocy, pytam samą siebie: jak można nie pokochać dziecka tylko dlatego, iż przyszło z innego świata?

Idź do oryginalnego materiału