Z wizytą u krewnych: jak moja uprzejmość doprowadziła do skandalu

polregion.pl 4 dni temu

Rodzina w gościach: jak moja uprzejmość doprowadziła do awantury

Czasami dobre serce to nie błogosławieństwo, ale prawdziwa pułapka. Zwłaszcza gdy w pobliżu są „bliscy”, którzy sumienie zamieniają na walizki.

Zawsze byłam osobą unikającą konfliktów. Nie lubiłam kłótni, nie potrafiłam odmawiać i starałam się wszystkim dogodzić. Szczególnie rodzinie. Choć większość z nich to nie najbliżsi krewni. Ale u nas, jak wiadomo, „rodzina to świętość”.

Mieszkają w wiosce pod Lublinem. Gdy kończą się prace w polu, cała rodzina tłumnie wyrusza do miasta. I jakby w wyniku cichej umowy, co roku to właśnie moje mieszkanie staje się ich stałym „miejscem postoju”. U innych krewnych piją tylko herbatę, a śpią – u mnie. Zawsze.

Znosiłam to. Milczałam. Myślałam – no co tam, parę dni. A potem znowu – praca, spokój, swoja rutyna.

Ale w tym roku mnie po prostu oszołomili.
Pewnego pięknego czerwcowego dnia rodzina zjawiła się u mnie na trzy miesiące.

— My chyba nie przeszkadzamy? — zaśmiał się wujek, wnosząc do przedpokoju dwa wypchane worki i materac.

— A co z działką? — spróbowałam delikatnie zapytać.

— Odpoczniemy i bez niej. Przyjechaliśmy do ciebie, na miejskie powietrze. Odpocząć od wsi, a twoim dzieciom dobrze będzie pobawić się z naszymi — wyjaśniła ciocia, choćby nie zdejmując butów.

Jakbym nie była człowiekiem, tylko jakimś darmowym domkiem wczasowym. Bez opłat, z wyżywieniem i ciepłym przyjęciem.

I gdyby chociaż tydzień. Ale trzy miesiące!
A my z mężem, nawiasem mówiąc, planowaliśmy wakacje. Morze, spokój, słońce. Wszystko już zarezerwowane. choćby walizki spakowane.

Gdy próbowałam delikatnie zasugerować, iż wyjeżdżamy, a oni powinni zacząć myśleć o powrocie do domu, wybuchła prawdziwa „gościnna rewolucja”.

— Egoistka z ciebie, Kasia! — krzyknął wujek. — Tylko o sobie myślisz. Jeszcze choćby do parku nie poszliśmy, nie wszystko zrobiliśmy, a ty nas wyrzucasz! Mogłabyś przełożyć swoje wakacje — na jesień, na przykład!

Ciocia z niezadowoleniem prychnęła i poszła do kuchni, głośno trzaskając szafkami. Dzieci zaczęły marudzić. W mieszkaniu zawisło napięcie jak przed burzą. Ale wiedziałam – jeżeli teraz się nie postawię, zostaną u mnie aż do Sylwestra.

— Przepraszam, ale jednak wyjeżdżamy — powiedziałam stanowczo. — Sami jesteście dorośli, poradzicie sobie.

Najpierw była cisza. Potem zaczęło się obrażone pakowanie: zbierali torby, myli naczynia z demonstracyjną złością, głośno szeptali. Wychodząc, zabrali połowę jedzenia z lodówki.

— No i gościnność… — rzuciła ciocia, nie patrząc na mnie.

Drzwi zatrzasnęły się. I nastała… cisza. Taka rzadka, taka słodka. Usiadłam na kanapie, zmęczona przytuliłam poduszkę i po raz pierwszy od tygodni odetchnęłam swobodnie.

Tak, nie czuję się dobrze z tą sytuacją. Nie chciałam kłótni. Nie chciałam nikogo urazić. Ale gdzie była granica? Kiedy moja uprzejmość przestała być dobrem, a stała się ciężarem?

Teraz wiem na pewno: pomagać – można. Przyjmować – też. Ale pozwalać, by wchodzili mi na głowę – nigdy.

Idź do oryginalnego materiału