Z otwartym sercem, ale zniknęli z ostatnim: jak seniorka padła ofiarą oszustów mieszkaniowych

newsempire24.com 2 dni temu

Były takie rzeczy, których choćby doświadczony życiem człowiek nie potrafi pojąć. Dlaczego jedni z wiekiem stają się mądrzejsi, a inni bezczelniejsi? Dlaczego czyjaś dobroć budzi w niektórych nie wdzięczność, ale chęć wykorzystania? To nie jest wymyślona historia, tylko gorzka prawda. Opowieść o mojej sąsiadce z działki, Krystynie Nowak. Kobiecie w podeszłym wieku, o dobrym sercu i, jak się okazało, tragicznie naiwnej duszy.

Mieszka sama w domku jednorodzinnym na przedmieściach Poznania. Dom nie nowy, ale przytulny, zadbany. Obok stoi schludna dwupiętrowa przybudówka, którą wcześniej wynajmowała. Przed pandemią miewała stałych lokatorów: studentów, robotników, ludzi szukających tymczasowego schronienia. Ostatnie dwa lata to już jednak albo pustki, albo krótkie najmy na miesiąc-dwa.

Pewnego dnia dzwoni do mnie z euforią w głosie:

— Aniu, nie przysyłaj nikogo, już znalazłam lokatorów! Młode małżeństwo, tacy uprzejmi, przyjechali z Wielkopolski. Mówią, iż przenieśli się do miasta, szukają pracy, mają ciężko — ani grosza przy duszy, ani jedzenia, ale obiecują, iż jak się urządzą, od razu wszystko spłacą.

Zaniepokoiłam się. Coś mi w tej opowieści nie pasowało, ale nie chciałam się wtrącać. Wzruszyłam ramionami i dałam spokój. Tydzień później Krystyna znów do mnie dzwoni — tym razem w łzach.

Jak się okazało, tę parę “poleciła” jej sąsiadka z ulicy — “dobre dzieciaki, szukają lokum”. Przyjechali z małymi plecakami, resztę miał przywieźć brat ze wsi. Tymczasem — ani jedzenia, ani pościeli, ani garnków, choćby kubka nie mieli. Krystyna się nad nimi zlitowała. Wpuściła ich. Dała im wszystko, co potrzebne: kołdry, talerze, garnki, choćby trzy słoiki bigosu z półki — “na pierwsze dni”.

Obiecali, iż za tydzień przyjedzie brat z rzeczami i pieniędzmi, a oni już prawie mają pracę — ona w sklepie spożywczym, on na budowie. Brzmiało to wiarygodnie, aż za bardzo.

Po paru dniach “żona” oznajmiła, iż zaczyna staż w sklepie, iż wszystko idzie dobrze i za kilka dni dostanie pierwszą wypłatę. A “mąż” wyjechał “na wieś po rzeczy” do brata.

Minął tydzień. Ani męża, ani żony. Telefony milczą. Krystyna najpierw się martwiła, dzwoniła codziennie, myślała — może coś się stało? Ale trzeciego dnia dotarło do niej: została oszukana. Po prostu wzięli ją na lód.

Ta dwójka tydzień mieszkała w jej przybudówce, jadła jej jedzenie, korzystała z jej rzeczy, grzała się jej prądem — i zniknęła. To był dokładnie zaplanowany przekręt. Szukali samotnych starszych osób, wykorzystywali ich litość i w tydzień wycisnęli z nich darmowy pobyt.

Najbardziej Krystynę bolało nie to, iż straciła jedzenie i garnek, ale to, iż dała się nabrać. Że w wieku 73 lat wciąż nie potrafi odróżnić szczerości od kłamstwa. Uderzyli ją tam, gdzie najbardziej wrażliwa — w człowieczeństwo. Naprawdę uwierzyła, iż pomaga, iż robi coś dobrego, a w zamach dostała ciszę i pusty garnek.

Więc powiedzcie mi: czy to na pewno zawsze “chciwi wynajmujący” chcą zdjąć z lokatorów trzy skóry? A może jednak bywa i tak, iż to lokatorzy od początku mają jeden cel — oszukać? Celowo szukają starszych, samotnych, miękkich, dobrych — i bez skrupułów korzystają z ich słabości.

Historia Krystyny to przypomnienie. Dla nas wszystkich. Że dobroć nie powinna być ślepa. Że zaufanie to nie to samo co naiwność. I iż choćby najłagodniejsze serce musi umieć powiedzieć “nie”. Zwłaszcza tym, którzy przychodzą z pustymi rękoma i słodkimi słówkami.

Idź do oryginalnego materiału