– Proszę pana! Ekhm… Panie! Hej, panie wędkarzu nad brzegiem! – zawołał Tomasz.
Mężczyzna się odwrócił, a Tomasz lekko się zmieszał. „Młody człowiek” wcale nie był taki młody – siwe skronie i broda, pewnie miał z sześćdziesiąt lat, może więcej.
– Przepraszam, czy to miejsce jest zajęte? Nikt z pana znajomych tu nie przyjedzie? Chcieliśmy z przyjaciółmi rozbić namioty i spędzić tu wieczór przy ognisku. Moja żona obchodzi dziś urodziny – trzydziestkę. Nie będzie panu przeszkadzało, jeżeli trochę się rozgościmy?
– Proszę bardzo – wzruszył ramionami mężczyzna. – Jestem sam i też z noclegiem. Zmieścimy się.
Wskazał na zaparkowanego w krzakach poczciwego „Malucha”. Miejsce było idealne – nad jeziorem koło Augustowa, z przestrzenią na kilka aut i obozowisko. Tomasz dał przyjaciołom znak, iż można się rozstawiać, i zaczęło się: namioty, stoły, grill, kobiety kroiły jedzenie z radosnym gwarem. Żona Tomasza – Kinga – włączyła muzykę z auta na cały regulator, ale on ją przywołał:
– Kochanie, dajmy spokój z głośnikami. Sąsiad łowi ryby – trochę ciszy mu się przyda.
– Dobrze – zgodziła się Kinga. – Ale cicho coś zagrać możemy?
Zaczęła się zabawa. Tosty, śmiech, plastikowe kubeczki z winem. Tomasz co jakiś czas zerkał na mężczyznę nad wodą. Widać było, iż jest sam, ale uśmiechał się, patrząc na nich.
– Wiesz co, zaproszę go do nas – powiedział Tomasz do żony. – Trochę mi go szkoda, taki samotny.
– Dobry pomysł – zgodziła się Kinga. – Sympatyczny facet, spokojny, nie narzeka.
Tomasz podszedł do wędkarza i zaprosił go. Ten najpierw się wahał, ale ostatecznie przyszedł. Usadził się przy stole, przedstawili się sobie.
– Dzień dobry, mam na imię Wojciech. Trafiłem tu przypadkiem, ale dziękuję za zaproszenie! Pani Kingo, wszystkiego najlepszego! Życzę pani zdrowia i szczęścia. Cudownie świętować z bliskimi, w takim miejscu.
Wojciech wypił kieliszek, zjadł kanapkę i wrócił do swojej wędki. Impreza trwała do nocy. Większość znajomych już spała w namiotach, tylko Tomasz siedział jeszcze przy ogniu i spojrzał w stronę wędkarza. Wojciech siedział sam.
– Zaproszę go jeszcze raz – pomyślał.
Przy świetle lampki zawieszonej nad stołem usiedli razem. Tomasz poczęstował go ziemniakami i kiełbasą.
– Zazdroszczę wam, młodym – westchnął Wojciech. – Umiecie się cieszyć życiem.
– Ale pan też pewnie miał swoje lata szaleństwa – zaśmiał się Tomasz.
– Nie bardzo – pokręcił głową Wojciech. – Gdybym mógł cofnąć się o 35 lat, ożeniłbym się z taką jak twoja Kinga. Bo to jest kobieta z charakterem. Moja… to zupełne przeciwieństwo. Ładna, cicha, gotowała cudownie. Ale z nią nie było nigdy świąt.
I tak opowiedział swoją historię – bez wesela, bez świąt, bez gości, z wiecznym „po co wydawać pieniądze” i „po co te ceregiele”.
– Wojciechu, niech pan się nie gniewa, ale… trochę pan dał sobą rządzić – zauważył cicho Tomasz.
– Wiem. Ale cóż, taka była moja droga. Teraz jeżdżę nad jeziora, wędkuję. I sam sobie świętuję. A właśnie – ile mamy czasu?
– Dochodzi pierwsza – spojrzał na zegarek Tomasz.
– No to wszystkiego najlepszego dla mnie. Właśnie skończyłem pięćdziesiąt dziewięć lat. Wypijmy za moje zdrowie.
Następnego ranka, gdy wszyscy się pakowali, Tomasz zajrzał do „Malucha” – Wojciech spał. Tomasz i Kinga zapakowali mu trochę jedzenia, butelkę wódki i kartkę: „Sto lat, Wojtku!”, i zostawili wszystko przy jego stoliku.
Jadąc do domu, Tomasz spojrzał na Kingę z uśmiechem i pomyślał:
„Rzeczywiście – mam przy sobie kobietę, z którą każde święto ma sens.”