Z moją córką Anią i jej mężem nie układało się długo. Ledwo urodził się wnuk, a oni już się rozwiedli – i Michał po prostu odszedł z rodziny. Wtedy z ojcem Ani zdecydowaliśmy, iż jej pomożemy – sprzedaliśmy wszystko, co mieliśmy, i kupiliśmy jej mieszkanie. A kiedy ona już sobie wszystko dobrze poukładała, postanowiliśmy, iż czas wreszcie pożyć trochę dla siebie. Ale wygląda na to, iż na starość zostaniemy zupełnie sami.

przytulnosc.pl 1 tydzień temu

Zostałam mamą w wieku 20 lat. A potem Ania też się pośpieszyła – zakochała się i w wieku 23 lat zaczęła spotykać z Michałem. Po trzech miesiącach dowiedziała się, iż jest w ciąży, i gwałtownie zorganizowali ślub.

Niestety, nic dobrego z tego nie wyszło – rozwiedli się niemal zaraz po narodzinach naszego wnuka, Antosia. Mój były zięć wcale nie był zainteresowany dzieckiem, odszedł bez słowa, a alimentów długo nie chciał płacić.

Rozwód Ani był długi i bardzo trudny.

Na początku bardzo się przejmowała, ale z czasem stwierdziła, iż musi ułożyć sobie życie na nowo – w końcu pozostało młoda i całe życie przed nią.

W międzyczasie sprzedaliśmy dom po mojej mamie, który zapisała wnuczce, i z pomocą kredytu kupiliśmy Ani kawalerkę.

Ania przeprowadziła się z synkiem do nowego mieszkania, a my z mężem odetchnęliśmy – ma gdzie mieszkać, jest bezpieczna, a my możemy wreszcie zacząć żyć dla siebie. Marzyliśmy o tym, żeby częściej jeździć na działkę, jechać na urlop czy do sanatorium, chodzić razem do teatru czy muzeum, spędzać spokojne wieczory tylko we dwoje.

Ale prawie od razu, kiedy Ania zamieszkała w nowym mieszkaniu, zaczęła przywozić nam Antosia na każdy weekend.

Najpierw mówiła, iż robi remont, potem iż szuka mebli i naczyń, więc nie ma czasu w dziecko. Z czasem pojawiły się spotkania z koleżankami, kino, kawiarnie, wystawy. I tak Ania się przyzwyczaiła – przestała choćby pytać, po prostu przywozi Antosia, kiedy chce odpocząć.

Antoś jest cudownym chłopcem i kochamy go z całego serca, uwielbiamy spędzać z nim czas. Ale my też jesteśmy jeszcze młodzi – mamy niecałe 50 lat! Córkę wychowaliśmy, daliśmy jej wszystko, co mogliśmy, a teraz chcielibyśmy po prostu żyć dla siebie.

A jednak w każdy czwartek – jak w zegarku – dzwoni Ania i mówi, żebyśmy w piątek wieczorem zabrali Antosia aż do niedzieli.

Z czasem zauważyliśmy, iż chyba się z kimś spotyka, ale nie chciała nas z nikim poznawać. Po roku pojawił się nowy partner, i sytuacja zaczęła się powtarzać. Ania przyjeżdża w piątek wieczorem, je z nami kolację, bierze trochę domowych przetworów z działki, kotleciki i pierożki, które robię specjalnie dla wnuka – i znów znika do swojego mieszkania, żeby spędzać weekend, jak chce.

Ania prowadzi beztroskie życie. Nie myślcie, iż jestem złą matką albo babcią. Kocham moją córkę i wnuka ponad wszystko. Ale moja córka to już dorosła kobieta – pracuje, dobrze zarabia, dostaje alimenty, Antoś chodzi do przedszkola, a ona sama zarządza swoim mieszkaniem.

A jednak od kilku lat każdy weekend spędza bez dziecka, a ja gotuję zapasy nie dla swojej rodziny, tylko dla jej znajomych i partnerów. I mam wrażenie, iż ona zupełnie nie docenia naszej pomocy.

Próbowałam delikatnie jej zasugerować, iż kochamy Antosia i jesteśmy zawsze szczęśliwi, gdy z nami jest – ale przecież mamy też swoje plany, swoje życie.

Ania jednak zupełnie to ignoruje. A ja się boję, iż powie:
– „Skoro wam nie pasuje, to w ogóle nie będę przywozić Antosia!”.
A my przecież przyzwyczailiśmy się do tego, iż on z nami jest.

Nie wiem już, co robić. My też mamy prawo do swojego życia. Czy to naprawdę źle, iż nie chcemy być weekendowymi rodzicami na starość? Czy to ja jestem złą matką, skoro nie chcę poświęcać wszystkiego dla dorosłego już dziecka?

Idź do oryginalnego materiału