**12 maja 2024**
Do dziś nie mogę uwierzyć, jak mogłam tego nie zauważyć. Wydawał się dojrzały – trzydzieści osiem lat, pewny siebie, choćby z charyzmą. Rozwiedziony, mieszkał osobno, swoją kawalerkę wynajmował. Myślałam: wreszcie dorosły facet. A tu okazało się, iż dojrzałość była tylko na pokaz.
Ja też miałam już za sobą nieudane małżeństwo. Pierwszy mąż spędzał całe dnie przed komputerem, choćby nie szukał pracy. Po tym postanowiłam: następny musi być starszy. Niestety, wiek to nie gwarancja dojrzałości.
Poznałam go przez… jego mamę. Pracowałam wtedy tymczasowo w sklepie, a ona była stałą klientką – miła, ciepła, zawsze uśmiechnięta. Mówiła: *„Chciałabym mieć taką synową jak ty”*. Potem zaczął wpadać jej syn, zalecał się książkowo. Uwierzyłam w tę troskę, stabilność. Wzięliśmy ślub, wprowadziliśmy się do jego starego mieszkania.
Pierwszy szok – wnętrze. Wszystko jak z lat 80.: dywany na ścianach, kryształy w gablocie, meble z epoki. Ostrożnie zapytałam: *„Może odświeżymy? Choćby mały remont?”*. A on na to: *„Co ty, mama to wybierała. Szkoda wyrzucać!”*. choćby ten dywan ze ściany zdjęłam po walce. Krzyczał, jakbym wyrwała serce jego matce.
Potem było tylko gorzej. Nie wolno używać zastawy z szafki, bo *„teraz takiej nie robią”*. Jego zdania brzmiały dokładnie jak jej. I oczywiście, ona zaczęła przychodzić coraz częściej. Oczywiście za jego zaproszeniem.
Od progu słyszałam: *„Dlaczego nie zamiatałaś, tylko odkurzałaś? Po co ten dywan zdjęliście?”*. A potem gotowanie: *„Zupę robisz inaczej! Mój syn je tylko z zasmażką i tłuszczem”*. Pewnego dnia wybuchłam: *„A potem będziecie biegać po lekarzach? To przepis na wrzody!”*.
Próbowałam zmienić meble – a teściowa rzuciła: *„Przyszłaś tu z pustymi rękami!”*. Co, miałam przywieźć własną ściankę? Pracuję, wprawdzie na razie jako sprzedawczyni, ale się staram. Mąż też zarabia nieźle. Dlaczego nie mam prawa decydować w tym domu?
A on? Coraz bardziej upodabnia się do niej. Ostatnio rzucił: *„Może obejrzysz jakiś serial, żebyś miała o czym z mamą gadać?”*. Oszaleć można. Telewizora nie oglądam, a i tak widuję ją prawie codziennie. Zawsze wie lepiej: jak prasować, jak myć podłogę, jak zamykać szafki.
I nie powiem, iż jest zła. Po prostu… za bardzo. Zbyt natrętna, zbyt kontrolująca. Najgorsze, iż on nie widzi w tym problemu. Uważa to za normę. A ja nie chcę tak żyć. Nie chcę być kopią jego matki.
Tak, to nie moje mieszkanie. Tak, nie włożyłam tu pieniędzy. Ale włożyłam duszę. I nie zamierzam spędzić życia w oddziale PRL-owskiego muzeum pod dyktandem teściowej.
Chcę dziecka. Ale nie takiej rodziny. Nie chcę, by rosło pod kloszem, jak on. W końcu nie jest już chłopcem. Najwyższy czas zrozumieć: żeni się – odcinasz kupon. A jeżeli nie… może powinnam odciąć się sama. Póki nie jest za późno.
**Lekcja na dziś:** Miłość nie wystarczy, gdy jeden z dwojga wciąż żyje w cieniu rodziców.