Wystarczy! Czas wziąć sprawy w swoje ręce.

twojacena.pl 7 godzin temu

Kasia nie zamierzała już tego znosić. Nie rozumiała, dlaczego Marek tak się do niej odnosił czy przestał ją kochać? Tego wieczoru znów wrócił późno i położył się spać w salonie.

Rano, gdy wyszedł na śniadanie, Kasia usiadła naprzeciw niego.
Marek, możesz mi powiedzieć, o co chodzi?
Co ci nie pasuje? Pił kawę i unikał jej wzroku.
Odkąd urodzili się chłopcy, bardzo się zmieniłeś.
Nie zauważyłem.
Marek, żyjemy jak sąsiedzi od dwóch lat. To chociaż zauważyłeś?
Posłuchaj, a czego ty chcesz? W domu wieczny bałagan, śmierdzi kaszką, dzieci wrzeszczą Myślisz, iż to komukolwiek się podoba?
Marek, ale to twoje dzieci!

Wstał nerwowo i zaczął chodzić po kuchni.
Normalne żony rodzą jedno normalne dziecko, żeby spokojnie bawiło się w kącie i nie przeszkadzało. A ty od razu dwoje! Mama mi mówiła, a ja nie posłuchałem takie jak ty tylko potrafią się rozmnażać!
Jakie takie, Marek?
No, bez celu w życiu.
Ale to ty kazałeś mi rzucić studia, bo chciałeś, żebym poświęciła się rodzinie!

Kasia opadła na krzesło. Po chwili milczenia dodała:
Myślę, iż powinniśmy się rozwieść.
Zastanowił się przez moment.
Zgoda. Tylko warunek nie składaj pozwu o alimenty. Sam ci dam pieniądze.
Odwrócił się i wyszedł z kuchni. Chciała zapłakać, ale z pokoju dzieci dobiegł hałas bliźniaki obudziły się i domagały uwagi.

***

Po tygodniu spakowała rzeczy, zabrała chłopców i wyprowadziła się. Miała duży pokój w komunalce, który odziedziczyła po babci. Sąsiedzi byli nowi, więc postanowiła się przedstawić.

Z jednej strony mieszkał ponury, choć jeszcze nie stary, facet, a z drugiej jaskrawa pani po sześćdziesiątce. Najpierw zapukała do mężczyzny:
Dzień dobry! Jestem nową sąsiadką, kupiłam ciasto, może pan przyjdzie do kuchni na herbatę?

Starała się uśmiechać. Facet obrzucił ją wzrokiem, burknął:
Nie jem słodyczy i zatrzasnął drzwi przed nosem.

Kasia wzruszyła ramionami i poszła do Zofii Eugeniuszówny. Ta zgodziła się na herbatę, ale tylko po to, by wygłosić przemowę:
Słuchaj, lubię odpoczywać w dzień, bo wieczorami oglądam seriale. Mam nadzieję, iż twoje dzieci nie będą mi przeszkadzać krzykami. I proszę, żeby nie biegały po korytarzu, nie dotykały, nie brudziły i nie niszczyły!

Mówiła długo, a Kasia z przerażeniem myślała, iż życie tutaj nie będzie łatwe.

***

Zapisała chłopców do przedszkola, a sama zatrudniła się tam jako pomoc. Wyśmienity układ pracowała do godziny, gdy trzeba było odebrać Wojtka i Leszka. Płacili grosze, ale przecież Marek obiecał pomagać.

Przez pierwsze trzy miesiące, trwało ich rozwodowe piekło, Marek rzeczywiście dorzucał pieniądze. Ale po rozwodzie minęło tyle samo czasu, a od niego cisza. Kasia od dwóch miesięcy nie mogła zapłacić za czynsz.

Relacje z Zofią Eugeniuszówną pogarszały się z dnia na dzień. Pewnego wieczoru, gdy Kasia karmiła chłopców w kuchni, wśliznęła się tam sąsiadka w atłasowym szlafroku.

Kochanie, mam nadzieję, iż rozwiązałaś swoje finansowe problemy? Nie chciałabym przez ciebie stracić prądu czy gazu.
Kasia westchnęła:
Jeszcze nie. Jutro pojadę do byłego męża, zupełnie zapomniał o dzieciach.

Zofia Eugeniuszówna podeszła do stołu.
Ciągle karmisz ich makaronem wiesz, iż jesteś złą matką?
Jestem dobrą matką! A tobie radzę nie wtykać nosa, gdzie nie trzeba, bo można go stracić!

Zaczęło się istne piekło. Zofia Eugeniuszówna wrzeszczała tak, iż można było zatkać uszy. Na hałas wyszedł Jan, sąsiad z drugiej strony. Posłuchał, jak Zofia Eugeniuszówny przeklina Kasię, chłopców i cały świat, po czym wrócił do siebie. Minutę później zjawił się znowu. Rzucił na stół pieniądze i warknął:
Zamknij się. Masz na czynsz.

Sąsiadka zamilkła, ale gdy Jan zniknął, syknęła do Kasi:
Pożałujesz tego!
Kasia zignorowała te słowa. Niestety, na własną zgubę.

Następnego dnia pojechała do Marka. Ten wysłuchał jej i stwierdził:
Mam teraz trudny okres, nie mogę ci pomóc.
Marek, żartujesz? Muszę czymś nakarmić dzieci.
No to nakarm, nie zabraniam.
Złożę wniosek o alimenty.
Proszę bardzo, oficjalnie zarabiam grosze, więc dostaniesz łzy. I postaraj się więcej nie zawracać mi głowy!

Kasia wracała do domu w płaczu. Do wypłaty tydzień, a pieniędzy praktycznie nie było. Ale w domu czekała niespodzianka policjant. Zofia Eugeniuszówna doniosła na nią, twierdząc, iż Kasia grozi jej śmiercią, a dzieci są głodne i zaniedbane.

Godzinę później policjant skończył pouczającą rozmowę i oznajmił:
Muszę powiadomić opiekę społeczną.
Ale o co chodzi? Nic złego nie zrobiłam!
Takie procedury. Skarga jest, trzeba działać.

Wieczorem Zofia Eugeniuszówna znów zjawiła się w kuchni.
Słuchaj, kochanie, jeżeli twoje dzieci jeszcze raz zakłócą mój spokój w dzień, zgłoszę to prosto do opieki!
Co pani robi? To przecież dzieci! Nie mogą całego dnia siedzieć w miejscu!
Gdybyś je normalnie karmiła, to by spały, a nie biegały!

Wyszła, a chłopcy patrzyli na matkę przestraszonymi oczami.
Jedzcie, kochani. Ciocia żartuje, w gruncie rzeczy jest miła.

Odwróciła się do kuchenki, by otrzeć łzy, i nie zauważyła, iż na kuchnię wszedł Jan. W ręce niósł ogromną torbę. Podszedł do jej lodówki, otworzył i zaczął wkładać produkty.
Janku, przepraszam, to nie twoja lodówka
Nawet się nie odwrócił. Wypełnił lodówkę i wyszedł w milczeniu. Kasia nie wiedziała, co powiedzieć.

Po wypłacie zapukała do sąsiada. Otworzył od razu, ponury jakZ biegiem czasu Kasia i Jan stworzyli nową, pełną ciepła rodzinę, a choćby Zofia Eugeniuszówna odnalazła w sobie odrobinę życzliwości, gdy okazało się, iż sąsiedzkie dzieci potrafią być również słodkie szczególnie gdy przynosiły jej domowe pierniczki.

Idź do oryginalnego materiału