Wyrzucona jak bezdomny pies

polregion.pl 4 dni temu

Wyrzucono ją jak bezdomnego psa

— Panno, pani telefon upadł! Proszę zaczekać! — zawołał nieznajomy, przekrzykując szum ulewy.

Anna szła pustymi ulicami Wrocławia, nie zauważając zimnych strug deszczu spływających po jej twarzy, mieszających się ze łzami. Odwróciła się, spojrzała na mężczyznę znużonym wzrokiem i zmarszczyła brwi.

— To pani? — zapytal, podając mokry telefon z pękniętym ekranem.

— Mój… — ledwo dosłyszalnie odpowiedziała Anna, głos drżał jej od zimna i bólu.

— Dlaczego pani sama w taką pogodę? Bez parasola, przemoknięta do suchej nitki! Przeziębi się pani! — w jego głosie brzmiała szczera troska.

Mężczyzna nie wydawał się natrętny, więc Anna, kierowana jakimś wewnętrznym impulsem, poszła za nim pod daszek pobliskiego sklepu. Postanowili wstąpić do małej kawiarni na rogu, by ogrzać się przy kubku herbaty.

— Jestem Marek — przedstawił się, uśmiechając. — A pani?

— Anna… — cicho odpowiedziała, patrząc w podłogę.

— Co sprawiło, iż pani błąka się sama w taką pogodę? choćby psa zabiera się w taką ulewę do domu.

— A mnie… mnie wyrzucono jak bezdomnego psa — wyrwało się Annie, a jej głos zadrżał od łez, które znów napłynęły do oczu.

Wspomnienia nadeszły jak burza. Serce ścisnęło się z bólu, który tak bardzo starała się stłumić. Anna nigdy nie przypuszczała, iż jej życie, zbudowane z takim trudem, rozpadnie się w jednej chwili. Ona i Piotr przeszli razem przez wszystko: kupili dom pod Wrocławiem, otworzyli małą kawiarnię, marzyli o dzieciach. Anna zatraciła się w pracy, wspinała się po szczeblach kariery, zapominając o sobie. A dziś Piotr podniósł na nią rękę. Chwyciła płaszcz i wybiegła z domu w zimny deszcz.

Przy sobie miała tylko dowód osobisty, kartę bankową i telefon, który ledwo działał.

— Pani telefon jest całkiem mokry — zauważył Marek, próbując zmienić temat.

Anna nagle uświadomiła sobie, iż nie ma dokąd pójść. Obce miasto, ani przyjaciół, ani rodziny. Została sama, jakby w pustce. Łzy popłynęły strumieniem, po raz pierwszy od lat pozwoliła sobie na płacz.

— Płacze pani przez telefon? Mogę go naprawić — powiedział łagodnie Marek, starając się ją pocieszyć.

— Co panu do mnie? choćby się nie znamy! — wybuchnęła Anna, ale w jej głosie było więcej rozpaczy niż gniewu.

— Nie gniewam się, po prostu… zobaczyłem panią i od razu wiedziałem, iż coś jest nie tak. Chciałem pomóc — spokojnie odpowiedział.

Anna wzięła głęboki odjęch, próbując się uspokoić, i zdecydowała się opowiedzieć swoją historię temu przypadkowemu przechodniowi.

— Przyjechałam tu dwanaście lat temu z Poznania. Rodzice tam zostali, kontakt z nimi prawie się urwał. Wszystkie te lata żyłam tylko pracą. Nie mam przyjaciół — nie było czasu, by ich znaleźć. Każda minuta poszła na projekty, na kawiarnię, na marzenia o przyszłości. Myślałam, iż to słuszne. A dziś… Piotr wrócił do domu wściekły. Zawołałam go na kolację, a on zaczął krzyczeć, iż nie kupiłam jego ulubionego wina. Nie kupiłam — i tak pije za dużo. Milczałam, by nie kłócić się, ale on… on mnie uderzył. Żebro boli, choćby oddychać ciężko.

— To mi znajome — cicho powiedział Marek. — Moja kuzynka żyła z takim samym człowiekiem. Rozumiem, jak ciężko pani teraz. Pozwól, iż pomogę.

— Po co panu moje kłopoty? — zmęczonym głosem odpowiedziała Anna. — To nie pierwszy raz. Przenocuję u znajomej, potem wrócę. Sam zadzwoni, przeprosi. Jak zawsze.

— Ale telefon pani nie działa — zauważył Marek.

— Więc sama pójdę przeprosić — gorzko się uśmiechnęła. — Co innego mi pozostaje? Nie mam wyboru.

— A może to znak? — nagle powiedział. — Znak, iż czas coś zmienić. Zacząć nowe życie.

Anna zamyśliła się. Myśl o nowym życiu przychodziła jej do głowy nie raz, ale strach zawsze ją powstrzymywał. Zbyt wiele włożyła w te lata, zbyt wiele straciła. Ale teraz, przy dźwięku deszczu, słowa Marka brzmiały jak wybawienie.

— Niech pani pozwoli, iż zawiozę w jedno miejsce — zaproponował. — Tam będzie bezpiecznie, może pani zostać, dopóki nie zdecyduje, co dalej. Telefon naprawię i przywiozę. Potem sama podejmie pani decyzję. Zgoda?

— Dziękuję… — cicho odpowiedziała Anna, po raz pierwszy tego wieczoru czując ulgę.

Westchnęła, jakby zrzuciła z ramion ciężar. Po raz pierwszy od lat ktoś wziął na siebie jej troski. Zasłużyła na odpoczynek, choćby na kilka dni, po tych latach nieustannego biegu.

Idź do oryginalnego materiału